Powstanie Styczniowe było najdłużej trwający zrywem niepodległościowym w epoce porozbiorowej. Trwało aż 1,5 roku na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej – także na terytorium dzisiejszej Litwy, Ukrainy i Białorusi. Po obu stronach konfliktu pod bronią znalazło się ok. 500 tys. osób, przy czym 150-200 tys. pod sztandarami powstańczymi (najwięcej w jednej chwili walczyło ok. 30 tys. osób), a ok. 350 tys. żołnierzy skierowało w bój Imperium Romanowów. Zginęło lub zostało rannych około 20-30 tys. Polaków i ponad 10 tys. Rosjan. Do wiosny 1864 roku powstańcy stoczyli w sumie około 1,2 tysiąca bitew i potyczek. Ocalałych przy życiu i ich rodziny dotknęły niezwykle dotkliwe represje: konfiskaty majątków, zsyłki na Sybir, szykany. Ziemia radomska także była świadkiem licznych walk. W lokalnej pamięci wciąż żyje pamięć o starciach z Rosjanami w Kowali, Iłży, Skaryszewie, Jedlni, Przytyku oraz okolicach tych miejscowości, a także o dowódcach, takich jak pułkownicy Dionizy Czachowski i Władysław Eminowicz, Kajetan Cieszkowski „Ćwiek” czy Józef Jankowski „Szydłowski”.
Obraz tytułowy: Potyczka powstańców z Rosjanami w lesie koło Radomia w styczniu 1863 r.; drzeworyt, autor Franciszek Grzybowski
Artykuł opracowany na podstawie książki Sebastiana Piątkowskiego „Powstanie Styczniowe lat 1863-1864 na terenie obecnego Powiatu Radomskiego. Opowieść o strukturach konspiracyjnych, przebiegu walk zbrojnych i kontekstach społecznych zrywu”.
Ziemia radomska w okresie przedpowstaniowym
W okresie przed wybuchem Powstania Styczniowego, od 1844 roku, Radom był stolicą guberni radomskiej zamieszkiwanej przez ok. 930 tys. osób, z czego ok. 730 tys. mieszkających na wsi. Dzieliła się ona na 8 powiatów: kielecki, miechowski, olkuski, opatowski, opoczyński, radomski, sandomierski, stopnicki. Największym miastem guberni był Radom, który w 1860 roku liczył ponad 10 tys. mieszkańców. Pozostałe miasta w regionie były stosunkowo nieduże – Iłża liczyła 2,1 tys. mieszkańców, Wierzbica – 1,4 tys., Przytyk – 1,3 tys., Skaryszew – 1,1 tys., Jedlińsk – 800, a Wolanów niespełna 400. Znaczna część ich mieszkańców utrzymywała się z rolnictwa, a reszta z drobnego handlu i rzemiosła.
Jedną z kluczowych kwestii społecznych w owym czasie była sprawa chłopska. Ziemię posiadało wtedy trzech najważniejszych właścicieli: Skarb Państwa, Kościół katolicki i osoby prywatne. Powszechnie występował model gospodarczy, w którym właściciel bezpośrednio nadzorował część ziemi w ramach folwarku, a resztę dzierżawił chłopom w zamian za ich pracę – pańszczyznę (zazwyczaj 2 lub 3 dni w każdym tygodniu). Oprócz tego na każdej chłopskiej rodzinie spoczywało wiele innych obowiązków, np. obejmujących dostarczanie do dworu jajek i drobiu czy też pomaganie służbie folwarcznej podczas żniw.
Na początku lat 60. XIX wieku coraz częściej zdarzały się przypadki buntów włościan skierowanych w „krzywdzicieli chłopów”. Nastroje zradykalizowały się jeszcze bardziej, gdy w lutym 1861 roku car wprowadził w Rosji uwłaszczenie, które nie objęło Królestwa Polskiego. Coraz częściej chłopi zaczęli odmawiać odrabiania pańszczyzny, zbierali się w lasach uzbrojeni w drągi i kosy, a także publicznie wypowiadać pogróżki. Np. w kwietniu 1861 roku na targ w Wolanowie przyjechał z wypiekami czeladnik piekarski z Radomia. Gdy próbowano odebrać od niego opłatę targową wykrzyczał, że „Już nie ma żadnych władz, że on z Radomia sprowadzi 700 ludzi i wszystkich Żydów, szlachtę i władzę [sprawiedliwości] nauczy”.
Dla pełniejszego obrazu sytuacji ludności polskiej w tym czasie warto przypomnieć także o obowiązku służby w carskim wojsku. Każdy mężczyzna w wieku 20-30 lat mieszkający w Królestwie Polskim – w tym również w okolicach Radomia – podlegał poborowi do rosyjskiej armii, w której służba trwała aż 15 lat. Dlatego też często traktowano ją po prostu jako wyrok śmierci. Pobór przeprowadzano w odstępach dwuletnich, drogą losowania. Przeciętnie rekrutowano ok. 5 mężczyzn na 1 tys. mieszkańców, co jest liczbą stosunkowo niewielką. Jednak wziąć pod uwagę należy, że liczba młodych mężczyzn stanowiła jedynie mniejszość ogólnej populacji i że pochodzili oni w większości ze wsi, gdzie stanowili podstawową siłę roboczą, przez co ich brak odczuwalny był dla rodzin i całych społeczności. Na początku lat 60. Polacy stanowili ponad 30 proc. korpusu oficerskiego rosyjskiej armii, a np. podczas wojny z Turcją w latach 1877–1878 w jej szeregach walczyło co najmniej 50 tys. rekrutów z Królestwa Polskiego (liczba ludności Królestwa wynosiła wówczas niewiele ponad 6 mln mieszkańców, w 1860 roku było to niecałe 5 mln). Od czasu Powstania Listopadowego aż do wybuchu wojny z Turcją siłą wcielono do rosyjskiego wojska około 200 tys. Polaków. Rosjanie wytworzyli w ten sposób swoisty system bezpieczeństwa, za pomocą którego wyprowadzali praktycznie na stałe z niepokornego kraju najniebezpieczniejszy element – młodych mężczyzn.
„Żadnych marzeń Panowie, żadnych marzeń!”
W 1855 roku zmarł car Mikołaj I. Władzę objął Aleksander II, z którym spora część Polaków wiązała nadzieję na poprawę swojego losu. Nowy car ogłosił amnestię dla uczestników Powstania Listopadowego przebywających na emigracji i ułaskawienie znacznej części zesłańców więzionych na Syberii, a także nasilenie przygotowań do reformy uwłaszczeniowej. W związku z tym zaczęły pojawiać się głosy, że być może przywrócona zostanie pełna autonomia Królestwa Polskiego. Wszelkie tego typu spekulacje uciął jednak sam Aleksander II podczas swojej wizyty w Warszawie w maju 1856 roku, kiedy wygłosił znamienne przemówienie: „Jesteście bliscy sercu mojemu równie jak Finowie i inni moi poddani rosyjscy, lecz żądam, aby porządek, ustalony przez mego ojca, w niczym nie został naruszony (…). Trzeba jednak, abyście wiedzieli, dla dobra samych Polaków, że Polska powinna pozostać na zawsze złączona z wielką rodziną cesarzów rosyjskich. Wierzcie, Panowie, że jestem ożywiony najlepszymi chęciami, ale waszą jest rzeczą ułatwić mi moje zadanie i dlatego raz jeszcze powtarzam to wam: żadnych marzeń Panowie, żadnych marzeń!”.
Z czasem na sile przybierać zaczęły nastroje patriotyczne w polskim społeczeństwie, którym szczególnemu ożywieniu sprzyjała trzydziesta rocznica wybuchu Powstania Listopadowego. Kilka miesięcy przed nią zmarła Katarzyna Sowińska, wdowa po poległym w obronie Woli gen. Józefie Sowińskim, gorąca patriotka, która za swą działalność spędziła kilka lat w rosyjskim więzieniu. Jej pogrzeb miał miejsce 11 czerwca 1860 roku i przerodził się w manifestację patriotyczną z udziałem kilkunastu tysięcy osób. Kolejna wielka manifestacja odbyła się w rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego – 29 listopada 1860 roku.
W następnych miesiącach odbywały się kolejne demonstracje patriotyczne. Uczestniczyli w nich także radomianie, m.in. Zdzisław Rutkowski – właściciel majątku Jaszowice koło Zakrzewa, członek Towarzystwa Rolniczego (skupiającego licznych członków konspiracji „białych – o którym szerzej za chwilę) . Podczas demonstracji 27 lutego 1861 roku szedł on na czele pochodu, który na Placu Zamkowym został zatrzymany przez Rosjan. Żołnierze próbowali rozpędzić tłum kolbami, a gdy nie przyniosło to oczekiwanego skutku oddali w stronę zebranych salwę. W jej wyniku zginęło pięciu mężczyzn, w tym Rutkowski.
Wydarzenie było wstrząsem dla całego społeczeństwa. Fotografia przedstawiająca Pięciu Poległych stała się symbolem okrucieństwa zaborcy. Zorganizowany kilka dni później pogrzeb ofiar był kolejną ogromną manifestacją jedności narodowej. W Warszawie powołano Delegację Miejską, w której skład wszedł m.in. pochodzący z Radomia lekarz Tytus Chałubiński. Delegacja wystosowała list do cara, w którym domagała się poszanowania praw i wolności obywateli Królestwa Polskiego. Ogłoszono także żałobę narodową obejmującą bojkot przedstawień teatralnych, koncertów czy zabaw; organizację nabożeństw za dusze poległych oraz specjalny ubiór kobiet – czarne suknie i biżuterię patriotyczną. Jak wspominała przyszła kurierka oddziału Mariana Langiewicza, organizatorka Stowarzyszenia Niewiast w powiecie iłżeckim Jadwiga Prendowska: „Ubierano się ogólnie po polsku – kobiety zupełnie czarno, z dość dużymi hebanowymi krzyżami na czarnej wstążce i orłami srebrnymi zamiast broszki, mężczyźni w czamarach, bekieszach, konfederatkach”.
W regionie radomskim osobom organizującym w swych domach przyjęcia wybijano szyby, a na kościelnych nabożeństwach gromadziły się setki osób. Wieczorem w Wielki Czwartek 28 marca 1861 roku radomska młodzież po opuszczeniu kościołów zorganizowała marsz przez Radom, podczas którego „kocią muzyką” urządzono pod oknami osób popierających rosyjską politykę. W kolejnym miesiącu rozpoczęły się nabożeństwa majowe, odprawiane przede wszystkim przed stojącą koło klasztoru oo. bernardynów figurą Matki Boskiej, która udekorowana została barwami narodowymi i bramą triumfalną z białym orłem. Oprócz modlitw, śpiewano także pieśni patriotyczne. W Zielone Świątki zgromadzenie rozpędzili żołnierze rosyjscy. Na placu przyklasztornym i ulicach aresztowano wiele osób, które jednak szybko odzyskały wolność w związku z dużym oburzeniem społecznym.
Z czasem wszelkie zgromadzenia na otwartym terenie zostały zakazane. Miejscami manifestacji patriotycznych stały się więc kościoły. Ołtarze przystrajano w barwy narodowe i elementy nawiązujące do historii Polski. Rosjanie kontrolowali wydarzenia wykorzystując swoich agentów, którzy sporządzali raporty nt. wygłaszanych przez księży kazań czy osób np. inicjujących śpiewanie pieśni patriotycznych. W wyniku szantażu usunięto z miasta najbardziej „buntowniczo” nastawionych członków zgromadzenia oo. bernardynów. Atmosfera opresji narastała w Radomiu przez cały 1862 rok, przynosząc aresztowania kobiet noszących żałobne suknie, a także mężczyzn ubranych w konfederatki i sukmany.
Rosjanie rozładowanie sytuacji zlecili margrabiemu Aleksandrowi Wielopolskiemu, który uznawał za priorytet modernizację ziem polskich i postrzegał nadchodzące powstanie za kardynalny błąd. Przygotował on ustawę umożliwiającą wojsku rozbijanie demonstracji przy użyciu broni – na jej podstawie 8 kwietnia 1961 roku rosyjscy żołnierze zastrzelili w Warszawie blisko 100 bezbronnych manifestantów. Syn Wielopolskiego Zygmunt, mianowany przez ojca na prezydenta Warszawy, słynął z tego, że miał określić pogrzeb generałowej Sowińskiej mianem „małpiego cyrku”. To z zarządzenia margrabiego ogłoszono słynną brankę, która stała bezpośrednią przyczyną rozpoczęcia walki przez powstańców… Wszystkie te działania ugruntowały opinię o Wielopolskim jako o zdrajcy, mimo że wprowadził on szereg reform modernizacyjnych na terenie zaboru rosyjskiego – m.in. zwiększając liczbę szkół elementarnych, przekształcając Akademię Medyko-Chirurgiczną w Szkołę Główną, budując samorząd wiejski, miejski i powiatowy czy wprowadzając na szeroką skalę oczynszowanie chłopów.
Biali i czerwoni
Jeden z głównych nurtów konspiracji stanowi tzw. „biali”. Uważali oni, że niepodległość odzyskać można drogą systematycznej pracy u podstaw – zacieśnianie więzów między zaborami, polonizację administracji, rozwój oświaty, uzyskiwanie od Rosjan drobnych ustępstw. Nie odrzucali oni walki zbrojnej, ale podkreślali, że rozpocząć się ona może tylko w odpowiednim momencie przy wyraźnym poparciu Francji i Wielkiej Brytanii. Do białych należeli przedstawiciele ziemiaństwa, zamożnego mieszczaństwa, inteligencji urzędniczej oraz części duchowieństwa skupieni przede wszystkim w rozwiązanym w kwietniu 1861 roku (za sprawą margrabiego Wielopolskiego) Towarzystwie Rolniczym.
Drugi nurt konspiracji tworzyli tzw. „czerwoni” – zazwyczaj ludzie młodzi, studenci, uczniowie szkół średnich, przedstawiciele młodzieży rzemieślniczej i kupieckiej. Sympatyzowała z nimi część inteligencji urzędniczej oraz niższego duchowieństwa. To oni organizowali warszawskie manifestacje patriotyczne. Dążyli oni do wybuchu powstania oraz przeprowadzenia radykalnych reform społecznych, przede wszystkim uwłaszczenia chłopów.
W Radomiu „czerwonych” wsparli zakonnicy z klasztoru oo. bernardynów. To w refektarzu zakonnym zdecydowano o zawiązaniu w regionie czerwonej konspiracji. Następnie złożono przed rektorem bernardynów o. Paulinem Domańskim przysięgę o treści: „Przysięgam dołożyć wszelkich starań z narażeniem życia i mienia, ku dźwignięciu Polski w dawnych granicach. A jeśli bym przysięgę złamać miał, niech dusza moja przeklętą będzie, a imię moje jako zdrajcy przejdzie z pokolenia na pokolenie”.
„Czerwoni” opierali swoją konspirację na systemie dziesiątkowym – każdy z zaprzysiężonych członków miał zwerbować 10 osób, których personalia znał tylko on. Nazwiska dziesiętników znał z kolei tylko ich zwierzchnik – setnik, który utrzymywał kontakt z przedstawicielem Komitetu Narodowego. Wedle szacunków w konspirację w Radomiu i okolicy zaangażowało się ok. 250 osób (co może być liczbą zawyżoną). W mieście utworzony został Komitet Wojewódzki Sandomierski – „czerwoni” posługiwali się podziałem administracyjnym sprzed wybuchu Powstania Listopadowego, w ramach którego Radom był stolicą województwa sandomierskiego. Na czele Komitetu stanął ks. Kacper Kotkowski – przełożony domu poprawczego dla tzw. księży zdrożnych na Świętym Krzyżu. Jego zastępcą został nauczyciel z radomskiego gimnazjum Włodzimierz Aleksandrowicz, którego mianowano także na naczelnika miasta. Współpracowali z nimi urzędnicy: Walerian Tomczyński, Walery Lewkowicz i Mieczysław Korycki. Łącznikiem między komitetem wojewódzkim a Komitetem Narodowym był student Ignacy Maciejowski.
Ważną rolę w konspiracji odegrali duchowni. W regionie kluczowe znaczenie miała działalność ks. Wojciecha Zakrzewskiego, proboszcza z Lisowa koła Jedlińska. W czasie ogólnonarodowej pielgrzymki na Święty Krzyż we wrześniu 1862 roku wygłosił kazanie, które tak urzekło słuchających go wiernych, że rozszarpali jego komżę, traktując jej strzępy jak relikwie. Znany z patriotycznych wystąpień był też ks. Stanisław Fijałkowski – proboszcz z Kowali.
Przygotowania „czerwonych” do zapowiadanego powstania były dość ograniczone. Szkolenie wojskowe młodych ludzi zbierających się w klasztorze oo. bernardynów obejmowało zapewne jedynie broń białą. Zaledwie kilku konspiratorów w regionie miało doświadczenie bojowe – wśród nich m.in. Dionizy Czachowski, właściciel Niedabyla koło Białobrzegów, prawdopodobnie weteran Powstania Listopadowego; Narcyz Figietti – oficer korpusu polskiego na Węgrzech w czasie Wiosny Ludów, mieszkający u swego brata w Klwatce, Dąbrowski (imię nieznane) – były oficer pruski dzierżawiący majątek Chwałowice, a także August Jasiński – były oficer armii rosyjskiej, mieszkający niedaleko Szydłowca. W Radomiu jedynym spiskowcem z doświadczeniem wojskowym był Mieczysław Korycki.
Wybuch powstania
W drugiej połowie 1862 roku antyrosyjskie nastroje w Królestwie Polskim osiągnęły apogeum, czego efektem były m.in. zamachy na wielkiego księcia Konstantego Mikołajewicza i Aleksandra Wielopolskiego. Z jego inicjatywy tego ostatniego ogłoszono, że w styczniu 1863 roku przeprowadzony zostanie pobór do rosyjskiej armii, który po raz pierwszy nie miał opierać się na losowaniu, ale na wcieleniu do wojska 12 tys. młodych mężczyzn podejrzanych o udział w konspiracji. Z poboru wyłączono mieszkańców wsi, skupiając się na młodzieży szlacheckiej i mieszczańskiej.
Aby nie dopuścić do realizacji tych zamierzeń Komitet Narodowy, który 16 stycznia 1863 roku przekształcił się w Tymczasowy Rząd Narodowy, wyznaczył termin powstania z 22 na 23 stycznia. Naczelnikiem wojennym województwa sandomierskiego mianowany został płk Marian Langiewicz – były oficer armii pruskiej, a później uczestnik walk Garibaldiego we Włoszech. Do Radomia przybył on 13 stycznia w towarzystwie Ignacego Maciejowskiego, mianowanego komisarzem rządu na województwo sandomierskie. Wojskowy szybko jednak opuścił miasto ukrywając się dalej w Iłży, Długojowie i Mircu.
Rozkazy, które Langiewicz otrzymał, mówiły o skoncentrowaniu sił powstańczych w Górach Świętokrzyskich, przeprowadzeniu szkoleń, a następnie podjęciu marszu na Warszawę w celu jej zdobycia. Wcześniej oddziały powstańcze miały rozbić wybrane rosyjskie garnizony. Żołnierze carscy stacjonowali m.in. w Radomiu, Skaryszewie, Iłży i Szydłowcu, a dodatkowo w kilku mniejszych miejscowościach, m.in. w Jedlni i Brzózie. Łącznie w tej części guberni radomskiej, w której miał operować Langiewicz, stacjonowało blisko 7,5 tys. żołnierzy. Liczebność sił powstańczych Langiewicz ocenił po objeździe terenu na maksymalnie 2,5 tys. osób (zamiast zapowiadanych 20 tys.). Szybko zorientował się także, że przygotowania do akcji są niemal całkowitą prowizorką. Stwierdził bez ogródek, że większość powstańców wyobraża sobie nadchodzącą walkę „(…) jakby powstanie miało być kilkugodzinnym polowaniem, z którego każdy zdrowo i spokojnie powróci do domu”. Brakowało broni, obuwia, odzieży, a nawet toreb na żywność. Przewaga nieprzyjaciela była tak duża, że dowódca zrezygnował z początkowego planu rozbicia 8 rosyjskich garnizonów z 17. Ostatecznie powstańcy zdecydowali się na atak na 3 miejscowości: Bodzentyn, Jedlnię i Szydłowiec.
19 stycznia Langiewicz spotkał się z przedstawicielami Komitetu Wojewódzkiego Sandomierskiego, którym przekazał informację, że powstanie wybuchnie już za kilka dni. „Wywołałem prawie powszechne przerażenie, całkiem słuszne” – wspominał po latach. „Komitet Centralny przyobiecał był broń, więc przed jej nadejściem nikt się wybuchu nie potrzebował spodziewać. Wystawiano mi niemożność [rozpoczęcia] powstania i domagano się, abym jechał do Warszawy i spowodował odwołanie terminu”. Langiewicz przemawiał jednak dalej, choć – jak wspominał później – rozumiał dobrze „szaleństwo naszego przedsięwzięcia”, ale podkreślał, że jest żołnierzem i „(…) dubeltówki, kosy i drągi tyle zrobią co karabiny”, a wojskowa broń zdobyta zostanie na Rosjanach.
W czwartkowy wieczór 22 stycznia 1863 roku powstańcy zebrali się w wyznaczonych punktach koncentracji. Finalnie próbę zdobycia Bodzentyna, Jedlni i Szydłowca podjęło ogółem ok. tysiąc osób, czyli mniejsza część wszystkich uczestników spisku. W swoich wspomnieniach radomski gimnazjalista Marian Marynowski pisał: „Wielu bowiem przysięgało, ale niewielu miało ochotę iść w słotę do lasu”.
W celu ataku na Jedlnię powstańcy zebrali się na folwarku Kozłów, dzierżawionym przez Józefa Wolskiego. Dowódcą oddziału został Narcyz Figietti, który poprowadził zebranych na zbiórkę przy jedlińskim kościele. Okazało się, że na miejscu stawiło się ok. 150 mężczyzn, z których tylko część była uzbrojona. Zostali oni podzieleni na trzy grupy. Akcja rozpoczęła się o godz. 1:00 w nocy. Powstańcy wkraczali do kolejnych chałup chłopskich zaskakując śpiących żołnierzy, których łącznie w Jedlni stacjonowało ponad 100 (pod dowództwem kpt. Witkowskiego, prawdopodobnie Polaka). Stawiających opór zabijano pchnięciami bagnetów. Całość zakończyła się sukcesem, zdobyto dużą ilość broni i wyposażenia. Wraz z nadejściem świtu powstańcy ruszyli w kierunku Wąchocka, by dołączyć do oddziałów koncentrujących się w Górach Świętokrzyskich.
Inaczej przebiegał atak na Szydłowiec, w którym kwaterowały dwie kompanie rosyjskiego wojska – ok. 400 żołnierzy – dowodzonych przez mjr. Rüdigera i Polaka kpt. Władysława Olędzkiego. Próbę opanowania miasta podjęli powstańcy dowodzeni osobiście przez płk. Mariana Langiewicza. Atak na Szydłowiec rozpoczął się ok. godz. 2 w nocy. Powstańcy nacierali w trzech kolumnach. Rosjanie, uprzedzeni wcześniej o działaniach sił polskich, po krótkiej wymianie ognia wycofali się z miasta i przeprowadzili koncentrację w rejonie szosy radomskiej. W wyzwolonym Szydłowcu rozpoczęło się świętowanie i poszukiwanie spiskowców, którzy nie stawili się na miejsce zbiórki. Jednak już z nadejściem świtu Rosjanie przeprowadzili kontratak. Zmęczeni świętowaniem powstańcy nie stawili efektywnego oporu i szybko zostali rozbici. Wedle oficjalnych informacji, w walkach poległo 4 rosyjskich żołnierzy, 10 odniosło rany, a kolejnych 10 „zaginęło bez wieści”. Rosjanie mieli wziąć do niewoli ok. 70 powstańców, w tym kpt. Augusta Jasińskiego. Śmierć poniosło także aż 36 mieszkańców Szydłowca – byli to konspiratorzy uznani za zdrajców i mieszczanie zabici w czasie rosyjskiego szturmu. Płk Langiewicz zebrał resztki sił powstańczych i wyruszył do Wąchocka.
Obie powyższe akcje były częścią zrywu, w którym w całym kraju wzięło udział początkowo… 6 tys. źle wyposażonych powstańców. Siły rosyjskie, przeciwko którym wystąpiono, liczyły z kolei ok. 100 tys. żołnierzy.
Dyktator
Do Wąchocka zaczęli ciągnąć szerokim strumieniem ochotnicy. „Szli, jechali – jak na odpust – ludzie do obozu, z wiarą i uniesieniem, a trudno sobie wyobrazić, z jak błyskawiczną szybkością wieść o tym obozie rozbiegła się po okolicy i całym kraju” – wspominała Jadwiga Prendowska. „Włościan też między spieszącymi ochotnikami sporo było. Staruszek siwy jak gołąb, chłop z Krzyżanowic, wsi pod Iłżą leżącej, jechał też, aby pobłogosławić polskie wojsko, a wiózł wodzowi w podarunku kiełbasę – to, co miał najlepszego. Wieźli, co kto miał, mimo że żadnych nakazów nie było – zboże, owies, siano. Zrobiono magazyny w starym klasztorze. Za dużo tego było, ale nie przyjąć nie godziło się, [bo] serca dawały”.
Opisywany entuzjazm ludności wiejskiej wynikał w dużym stopniu z ogłoszenia przez Rząd Narodowy 22 stycznia manifestu o uwłaszczeniu chłopów. Nadawał on włościanom w wieczystą, dziedziczną własność wszystkie użytkowane przez nich grunty wraz z budynkami, zapowiadając wypłacenie ziemianom odszkodowań ze środków państwowych. „Wszyscy zaś komornicy i wyrobnicy, wstępujący w szeregi obrońców kraju, lub w razie zaszczytnej śmierci na polu chwały rodziny ich, otrzymają z dóbr narodowych dział obronionej od wrogów ziemi” – zapowiedziano. Treść manifestu odczytywana była m.in. z ambon przez księży wspierających powstanie. Dokument nakładał na właścicieli ziemskich – także tych dystansujących się od powstania – obowiązek natychmiastowego przeprowadzenia uwłaszczenia.
W Wąchocku powstańcy uruchomili kancelarię sztabową, fabryczkę broni i drukarnię. Wedle różnych szacunków pod rozkazami Langiewicza znalazło się od 1,2 do 2 tys. powstańców. Sformowano z nich 4 bataliony piechoty, szwadron kawalerii, liczącą 5 dział baterię artylerii oraz tabor, obejmujący kilkadziesiąt wozów wraz z zaprzęgami.
Naczelnik wojenny guberni radomskiej gen. Aleksander Uszakow rozkazał wojskom opuszczenie mniejszych miejscowości, gdzie były bardziej narażone na rozbicie. W Radomiu wprowadzono godzinę policyjną oraz zakaz gromadzenia się w grupach większych niż trzy osoby. Aresztowano uczestników i sympatyków spisku, m.in. proboszcza jedleńskiego ks. Józefa Gackiego. Kpt August Jasiński został osądzony i skazany na karę śmierci jako były oficer carski. Wyrok wykonano przez rozstrzelanie 4 marca 1863 r.
Szefem sztabu gen. Uszakowa był płk Włodzimierz Dobrowolski – Polak, który starał się ze wszystkich sił udowodnić swoją lojalność wobec cara. Upatrywał on – w przeciwieństwie do swojego przełożonego – w zwalczeniu powstania szansę na dalszą karierę w szeregach rosyjskiej armii. Realizowana przez niego koncepcja pokonania powstańców polegała na organizacji dużych jednostek wojskowych, które przemieszczałyby się pomiędzy miastami rozbijając operujące w terenie oddziały powstańcze. Kolumny takie już kilka dni po wybuchu powstania wyszły z Radomia i Kielc, aby zlikwidować zgrupowanie Langiewicza. Po uprzedniej pacyfikacji Suchedniowa, 3 lutego zaatakowany został Wąchock. Siły polskie poniosły klęskę i wycofały się w kierunku Świętego Krzyża, gdzie także doszło do potyczki z Rosjanami.
Dopiero w Małogoszczy udało się przegrupować siły. Do Langiewicza dołączyło duże zgrupowanie partyzanckie dowodzone przez Antoniego Jeziorańskiego. Liczebność sił powstańczych osiągnęła w tym czasie poziom 2,6 tys. żołnierzy. 24 lutego stoczyły one jedną z największych bitew Powstania Styczniowego, która zakończyła się śmiercią ok. 300 powstańców, ranieniem ok. 500 kolejnych, a także utratą taborów i artylerii. Siły polskie spychane były dalej w kierunku granicy austriackiej.
W związku z brakiem stałego kontaktu z Rządem Narodowym oraz ograniczonej wiedzy nt. wydarzeń w kraju, w marcu 1863 roku Langiewicz przyjął stopień generała i tytuł dyktatora powstania. Jednak wobec ogromnych strat w bitwach pod Chrobrzem i Grochowiskami już 19 marca opuścił on swoich ludzi i przekroczył on granicę z Austrią, gdzie został aresztowany.
Krwawy starzec
Po klęsce Langiewicza głównym dowódcą powstańczym w regionie został Dionizy Czachowski, który już wtedy dosłużył się stopnia pułkownika. Pod Chrobrzem i Grochowiskami wykazał się on wielkim talentem przywódczym i ocalił swoich ludzi przed rozbiciem, a następnie powrócił w Góry Świętokrzyskie i został mianowany naczelnikiem wojennym województwa sandomierskiego.
Na teren ziemi radomskiej zaczęły przechodzić także oddziały wypierane z Mazowsza i Lubelszczyzny. Znajdowały schronienie w Puszczy Iłżeckiej, Puszczy Kozienickiej i Puszczy Stromieckiej. Dołączały do nich mniejsze grupy powstańcze. 4 kwietnia koło Skaryszewa dragoni dowodzeni przez gen. Uszakowa stracili dziesięciu ludzi, nie wiadomo który oddział partyzancki przeprowadził akcję. W lokalnej tradycji zachowały się także przekazy, wedle których w tym samym miesiącu koło Wierzbicy Rosjanie starli się z niewielkim oddziałem kpt. Samuela Bielańskiego, który przemieszczał się z Puszczy Kampinoskiej w Góry Świętokrzyskie, aby dołączyć do Czachowskiego. Walka zakończyła się śmiercią kapitana, który został pochowany w polu koło zalesieckiej drogi.
Pułkownik Czachowski na czele kilkuset ludzi przez cały kwiecień, maj i czerwiec krążył po całej guberni radomskiej. Jego rosnąca z dnia na dzień legenda przyciągała kolejnych rekrutów. Ze względu na wybitny talent wojskowy i surowość ochrzczony został przez Rosjan mianem „krwawego starca”, a pokonanie go stało się dla gen. Uszakowa i jego podkomendnych priorytetem.
Czachowski był dowódcą bardzo wymagającym dla swoich podkomendnych, od których wymagał dużych poświęceń – co też było źródłem jego sukcesów na polu walki. Dzięki wielokilometrowym marszom jego żołnierze pozostawali nieuchwytni. Jednak, jak wspominał jeden z jego podkomendnych Antoni Drążkiewicz: „(…) cierpieliśmy wielki niedostatek. Głodowaliśmy bardzo, a to tak dalece, że często po 48 godzin nie mieliśmy nic w ustach, często nawet wody. (…). Byliśmy obdarci jak nieboskie stworzenia, gdyż chodziliśmy często w tym ubraniu, które [każdy] z domu do obozu sobie przyniósł z tą różnicą, że na wiosnę zrzuciliśmy z siebie zimowe suknie, obdarowując nimi napotkanych dziadów (…). Obozowaliśmy zawsze na gołej ziemi, nakrytej tylko chyba darnią, jeżeli błota nie było. Nocowaliśmy prawie zawsze w lesie, wybierając do tego – jeżeli tylko wróg nam na to dozwolił – miejsca przypierające do wody zdatnej do picia, więc bardzo często na terenie wiele wilgotnym. Zakryci byliśmy tylko konarami niebotycznych drzew nad nami rosnących, przed śniegiem i deszczem nawalnym. Kilka razy wszystkiego, zwłaszcza w nocy, wśród takich gwałtownych ulew wprowadzono nas do budynków z lasu i to więcej ze względu, aby zupełnie nie zamokła nam broń”.
Oddział żywiła głównie ludność wiejska, wobec której Czachowski był równie wymagający co dla swoich podkomendnych.
„Żywiła nas i przewodników potrzebnych nam dostarczała głównie ludność wiejska, do której wysyłaliśmy urzędowe z lasu rozkazy (…). Dostarczając sołtysowi wsi rozkaz [Czachowski] wskazywał mu punkt poza obozem, na zewnątrz leżący, dzień i godzinę dostawy, oraz objaśniał go, że niedostawienie żądanych przedmiotów lub niedostarczenie odpowiednich a wiernych przewodników, pociągnie za sobą – jak również najmniejszy objaw dostrzeżonej zdrady dla niego samego jako sołtysa carskiego i dla wszystkich zdrajców – karę śmierci przez powieszenie, dla opornej zaś wsi zupełne spalenie przez powstańców” – wspomina Drążkiewicz.
Toczone walki mocno oddziaływały na mieszkańców ziemi radomskiej. Każde podejrzenie o wspieranie „buntowników” kończyło się posiedzeniem wojskowych sądów polowych, które często wydawały wyroki śmierci. Skazane osoby zazwyczaj wieszano w miejscach schwytania, rzadziej więźniów przewożono do Radomia w celu przeprowadzenia dalszego śledztwa. Także powstańcy byli bezlitośni dla tych, których uznali za zdrajców – w całej guberni radomskiej takich osób zginęło ok. 350. Kontrwywiadem i zwalczeniem przestępczości zajmowała się powstańcza żandarmeria narodowa, zwana też żandarmerią wieszającą.
Liczące ok. 500 ludzi zgrupowanie Czachowskiego, do którego dołączyły też oddziały mjr. Władysława Kononowicza i Faustyna Grylewskiego, po opuszczeniu Gór Świętokrzyskich rozpoczęło marsz na Iłżę. 16 kwietnia zajęte zostało miasteczko Grabowiec. Gdy na miejsce przybyli Rosjanie dowodzeni przez mjr. Rüdigera, Czachowski po krótkiej walce nakazał wycofanie się, aby uchronić miejscowość przed zniszczeniem. Działanie to nie spodobało się Grylewskiemu, który podjął decyzję o odłączeniu się ze swoimi ludźmi od Czachowskiego i rozbiciu obozu w Brodach Iłżeckich. W dwa dni później oddział został rozbity. Partyzanci Czachowskiego (blisko 50 kawalerzystów, 180 strzelców i 200 kosynierów) kluczyli przez kilka dni po Puszczy Iłżeckiej, a 22 kwietnia starli się koło Stefankowa z silnym oddziałem rosyjskim, który został całkowicie zlikwidowany. Powstańcy zdobyli broń, amunicję i wozy z zapasami. Wziętych do niewoli żołnierzy czachowszczycy powiesili w pobliskim lesie.
Oddział Czachowskiego rozbity został 5 maja pod Rzeczniowem. Krwawy starzec odbudował jednak swoje zgrupowanie i już 29 maja zmusił Rosjan do odwrotu pod Białobrzegami, a 6 czerwca walczył z sukcesem pod Bukównem koło Przytyka. Ostateczne rozbicie oddziału nastąpiło kilka dni później w pobliżu wsi Rataje niedaleko Wąchocka. Czachowski nakazał żołnierzom rozproszyć się w lasach, a sam udał się w kierunku granicy austriackiej. W Krakowie rozpoczął formowanie nowego oddziału, z którym zamierzał powrócić w okolice Radomia.
Wiosną 1863 roku na terenie dzisiejszego powiatu radomskiego doszło jeszcze do dwóch ważnych starć zbrojnych. Józef Jankowski ps. „Szydłowski” na początku powstania walczył na Mazowszu, ale z czasem przeszedł do Puszczy Kozienickiej i założył obóz między Jedlnią a Brzózą. 20 kwietnia powstańcy w okolicy wsi Jaśce nawiązali zwycięską walkę z rosyjską kolumną marszową. 17 poległych powstańców pogrzebano w zbiorowej mogile w Jedlni. Po tych wydarzeniach Jankowski odmaszerował z oddziałem w kierunku Kazanowa, a następnie wrócił na Mazowsze. W Puszczy Stromieckiej operował jeszcze oddział płk. Władysława Kononowicza, którego partyzanci mieli na koncie szereg zwycięskich bitew z Rosjanami. Oficjalny komunikat rosyjskiego dowództwa opublikowany przez warszawską prasę głosił: „Dnia 1 czerwca sotnia kozaków odkryła w lesie rozniszewskim bandę Kononowicza, liczącą 600 ludzi. Ukrywając się po za drzewami które ścięli, buntownicy pół godziny wytrzymywali ogień z ręcznej broni, po czym zagłębili się w las i rozproszyli w różnych kierunkach. Wieczorem tegoż samego dnia znów się zgromadzili. Kononowicz widząc iż wkrótce zostanie otoczony ze wszystkich stron, rozpuścił bandę, kazawszy wprzód zakopać wszystką broń. Sam zaś ze sztabem puścił się w ucieczkę w kierunku ku Radomiowi. Niedaleko Jedlińska – w Zawadach – został niespodzianie napadnięty przez dragonów płk. Emrotha, przybyłych z Radomia, którzy zabili adiutanta Komornickiego i ujęli Kononowicza wraz z innymi osobami znajdującymi się przy nim. Zdołano odkryć miejsce gdzie ukryta została broń i zebrano 300 kos, przeszło 100 strzelb, oraz całą korespondencję”. Trzy dni później płk. Kononowicz i jego dwaj oficerowie zostali skazani na śmierć, a następnie rozstrzelani w Warce.
Załamanie powstania
Wraz z początkiem lata 1863 roku działania powstańcze w okolicach Radomia ustały niemal całkowicie. Radomianami wstrząsnęła egzekucja dowódcy oddziału żandarmerii wieszającej Kazimierza Wiśniewskiego, który brał udział na początku powstania w atak na Szydłowiec. Powieszony on został 16 lipca na szubienicy ustawionej w Rynku, jednak zanim do tego doszło wymierzono mu chłostę obejmującą, według pogłosek, nawet tysiąc uderzeń kijami. Zmaltretowane ciało powstańca wystawione na widok publiczny miało zdyscyplinować mieszkańców miasta.
Mimo chwilowego ustania powstańczego wysiłku militarnego cały czas funkcjonowała konspiracyjna administracja cywilna, która zajmowała się m.in. kwestiami logistycznymi i przygotowaniem właściwej aprowizacji dla walczących – w tę działalność zaangażowało się wielu członków i sympatyków konspiracji „białych”. Naczelnikiem cywilnym powiatu radomskiego był właściciel dóbr Branica Paweł Kalisz, a następnie Henryk Łuniewski – właściciel dóbr Wieniawa. Naczelnikiem Iłży (znajdującej się w powiecie opatowskim) był w tym okresie Piotr Deręgowski, Wierzbicy – ks. Mateusz Kasprzycki, a Radomia – Emilian Gosławski.
Walka zbrojna została wznowiona w nocy z 15 na 16 sierpnia. Wtedy to Wisłę na wysokości Kazimierza Dolnego przekroczy zgrupowanie płk. Władysława Eminowicza (niedawnego podkomendnego Czachowskiego) i Kajetana Cieszkowskiego, posługującego się pseudonimem „Ćwiek”. Zgrupowanie mogło liczyć nawet 1,2 tys. ludzi. Powstańcy ruszyli następnie w kierunku Iłży, gdzie stoczyli potyczkę z Rosjanami. W dalszej kolejności zgrupowanie skierowało się w stronę Radomia – powstańcy w południe 21 sierpnia dotarli do Kowali, gdzie gościnnie przyjęła ich Klementyna Deskur. Ok. godz. 18 od strony Skaryszewa do wsi wkroczyli Rosjanie. W wyniku działań nieprzyjaciela powstańcy zmuszeni zostali do opuszczenia miejscowości, gdzie po niedługim czasie została tylko kompania strzelecka osłaniająca przegrupowanie reszty sił. Niedługo później Polacy przystąpili do kontrataku. W tym momencie cała wieś była już ogarnięta pożarem, wznieconym przez Rosjan z premedytacją. Szturm strzelców i kosynierów zmusił Rosjan do odwrotu – mieli oni stracić ok. 100 żołnierzy. Straty polskie wyniosły 15 ludzi, których pochowano w zbiorowej mogile między dworem a wsią w Krogulczy Mokrej. Niemal cała Kowala została zniszczona, bez dachu nad głową i dobytku pozostało 38 włościańskich rodzin.
Bitwa była „policzkiem” wymierzonym gen. Uszakowowi, odczuwalnym dla niego jeszcze boleśniej gdy powstańczy patrol dotarł aż do radomskiego cmentarza ewangelickiego i starł się tam z carskimi żołnierzami. Do walki ze zgrupowaniem płk. Eminowicza i „Ćwieka” skierowano 170 dragonów i ponad 600 żołnierzy ze smoleńskiego pułku piechoty. Polacy maszerowali na Przytyk, aby ostatecznie dostać się w okolice Przysuchy, gdzie znajdowały się duże obszary leśne. 22 sierpnia w godzinach wieczornych powstańcy dotarli do wsi Wir (3 km na zachód od Wrzosu) i przygotowali na Rosjan pułapkę. Bitwa rozpoczęła się 23 sierpnia ok. godz. 5. Tym razem Moskale nie wkroczyli między zabudowania, a rozciągnęli swoje siły w tyralierę na pobliskich polach. Walki trwały kilka godzin, a przełom nastąpił po użyciu przez Rosjan artylerii i ostrzelaniu polskich pozycji kartaczami. Panice uległ broniący jednego ze skrzydeł „Ćwiek”, który wycofał się ok. 9 rano wraz ze swoimi podkomendnymi z miejsca walki. W Wirze płk Eminowicz skoncentrował powstańców wokół dworu, nakazując wycofanie się w kierunku Domaniowa. Manewr ten uniemożliwili jednak dragoni. Walcząca dzielnie polska piechota liczyła na odsiecz kawalerii dowodzonej przez por. Zawadzkiego, która znajdowała się na czele odwrotu. Zawadzki jednak – podobnie jak „Ćwiek” nie wierzący w zwycięstwo – zdecydował się na porzucenie towarzyszy. Triumf Rosjan był całkowity – zdobyto powstańczy sztandar, armatę i ok. 130 karabinów. Kozacy do późnych godzin wieczornych „polowali” na ukrywających się pojedynczych powstańców. Według oficjalnych danych Rosjanie mieli stracić pod Wirem jedynie… 13 ludzi. Po stronie polskiej poległo natomiast co najmniej 30 żołnierzy, a ok. 70 dostało się do niewoli. Lżej ranni niedługo przewiezieni zostali do Radomia, gdzie umieszczono ich w Szpitalu Św. Kazimierza, którego personel stanowiły również radomianki skupione w Stowarzyszeniu Niewiast (jedną z jego organizatorek była Jadwiga Prendowska). Władze powstańcze w Warszawie całą odpowiedzialnością za klęskę obarczyły płk. Eminowicza, w wyniku czego został on zdegradowany do stopnia szeregowego.
Odpowiedzialności za swoją postawę uniknął Kajetan Cieszkowski „Ćwiek”. Odmaszerował on do Mniszka, następnie do Wolanowa. Później jego oddział przeszedł przez Przytyk i Kaszewską Wolę, aby w nocy z 23 na 24 sierpnia dotrzeć do lasów koło Bobrku. Nazajutrz powstańcy znaleźli schronienie w Puszczy Kozienickiej. Po przejściu przez Brzózę zatrzymali się na postój w Jaroszkach koło Jedlni. 26 sierpnia oddział przekroczył Wisłę i wrócił na Lubelszczyznę. Oznaczało to w istocie koniec zrywu na ziemi radomskiej. Jak pisał badacz jego dziejów Witold Dąbkowski: „(…) chociaż powstanie na tych terenach jeszcze przez wiele miesięcy dawało o sobie znać, to jego rozmach został pod Wirem ostatecznie załamany”.
Ostatnie walki
Jesienią 1863 roku okolice Radomia znajdowały się pod całkowitą kontrolą rosyjską. W całym Królestwie Polskim powstanie wygasało przez porażki na polach bitew, aresztowania niepodległościowców, ale także spory w łonie Rządu Narodowego. Sytuacja uległa zmianie gdy dyktatorem powstania został w połowie października Romuald Traugutt. Z jednej strony chciał on ponownie przyciągnąć do zrywu mieszkańców wsi przez jak najszerszą realizację dekretu uwłaszczeniowego, a z drugiej przeprowadził reorganizację wojska powstańczego, dążąc do wystawienia przeciwko Rosjanom regularnych oddziałów wojskowych. Plany zakładały powołanie w Królestwie czterech korpusów powstańczych. Dowódcą Korpusu Krakowskiego został gen. Józef Hauke ps. „Bosak”, któremu podlegać miały dwie dywizje: krakowska i sandomierska. Większości struktur Korpusu Krakowskiego nie udało się zbudować. W ramach dywizji krakowskiej powstał pułk stopnicki, którego dowódcą został mjr Karol Kalita de Brenzenheim ps. „Rębajło”. W ramach dywizji sandomierskiej powstał pułk opoczyński po dowództwem mjr. Jana Rudowskiego, który od sierpnia 1863 roku pełnił – jedynie tytularną – funkcję naczelnika wojennego powiatów radomskiego i opoczyńskiego. Nie zrealizowane zostały plany utworzenia pułku radomskiego, którego dowódcą miał zostać prawdopodobnie mjr. Ludwik Michalski obozujący ze swoim niewielkim oddziałem w Puszczy Kozienickiej.
Powstanie w województwie sandomierskim miało wybuchnąć na nowo wraz z powrotem płk. Dionizego Czachowskiego. Po wymarszu z Krakowa przekroczył on Wisłę 20 października i z ok. 650 ludźmi ruszył w okolice Sandomierza. Rosjanie szybko jednak wytropili i rozbili zgrupowanie. Czachowski z ocalałymi przedostał się na Lubelszczyznę, jednak wkrótce powrócił na ziemię radomską zmierzając w okolice Lipska i Ciepielowa. 6 listopada powstańcy zostali zaskoczeni przez dragonów w Krępie Kościelnej. Czachowski próbując umknąć pościgowi zginął w walce niedaleko wsi Jawor Solecki. Rosjanie przewieźli jego ciało do Radomia, wystawiając je na widok publiczny. Zwłoki wydano następnie rodzinie, polecając złożenie ich bez jakichkolwiek obrzędów religijnych, w anonimowym grobie na cmentarzu parafialnym w Bukównie.
W grudnia do Radomia docierały jedynie echa walk toczonych przez powstańców gen. „Bosaka” w powiatach opatowskim i kieleckim. Do miasta przywieziono również płk. Zygmunta Chmieleńskiego, naczelnika wojennego województwa krakowskiego, który został ciężko ranny w bitwie pod Bodzechowem. Rozstrzelano go 23 grudnia na tyłach koszar mohylewskiego pułku piechoty. Tydzień później, 30 grudnia, na radomskim Rynku powieszono Franciszka Łuszczewskiego, porucznika żandarmerii powstańczej.
Nowy rok rozpoczął się przygotowaniami do ataku na Opatów, które to zadanie powierzono pułkowi stopnickiemu pod dowództwem płk. Kality „Rębajły”. 17 stycznia oddział liczący 400 strzelców i 40 kosynierów znalazł się w okolicy Brodów Iłżeckich i Lubieni. Tam do powstańców dotarła wiadomość o siłach rosyjskich nadchodzących ze strony Iłży. „Rębajło” zdecydował się na zorganizowanie zasadzki, która okazała się sukcesem. Rosjanie wycofali się do Iłży, gdzie obsadzili wzgórze zamkowe w oczekiwaniu na posiłki z Lipska. Polacy ruszyli do ataku i ok. godz. 18 zdobyli wzgórze. Rosjanie kontynuowali opór prowadząc ostrzał nacierających z Rynku i sąsiednich ulic. W obliczu zaciekłego oporu ok. godz. 20.30 płk. „Rębajło” zarządził odwrót w kierunku Prędocina. W tym momencie na przedmieściach Iłży znajdowała się już rosyjska odsiecz. W walce powstańcy stracili kilku poległych i blisko 20 rannych. Straty rosyjskie były wyższe, ich dokładna wielkość nie jest jednak znana.
W 1864 roku Rosjanie zmodyfikowali taktykę zwalczania jednostek powstańczych. Jak dowiódł pierwszy etap bitwy iłżeckiej – powstańcy bardzo często urządzali skuteczne zasadzki przy drogach, którymi poruszały się wojska carskie. Dlatego też w styczniu wydano dekret o oczyszczeniu głównych traktów drogowych, czyli wycięciu wszystkich drzew i zarośli w pasach obejmujących po ok. 100 metrów po obu stronach wybranych traktów. Działanie to było też obliczone na odciągnięcie od zrywu chłopów – każdy z nich, który stawił się do wyrębu mógł całkowicie bezpłatnie zabrać dla siebie zarówno drewno opałowe, jak i budulcowe. W guberni radomskiej wycinka objęła przede wszystkim Puszczę Kozienicką, w której wyrąb objąć miał blisko 100 km dróg. Na mniejszą skalę wycinkę przeprowadzono w Puszczy Iłżeckiej.
W lutym Rosjanie rozbili kilka niewielkich oddziałów partyzanckich na tym terenie – 2 lutego w walce koło Iłży zginęło 10 powstańców dowodzonych przez Górskiego (imię nieznane), kilku trafiło do niewoli, osiem dni później w rejonie Cecylówki rozbito kolejny oddział, zginęło 17 partyzantów, w tym dowódca Michał Piwnicki; 20 lutego w Borowie między Zwoleniem a Kazanowem całkowicie zniszczono oddział Daniszewskiego (imię nieznane) – w tej walce do niewoli wzięto Henryka Samborskiego, który wspomniał po latach: „Triumfalnie, z muzyką, jakby po wielkim zwycięstwie, wprowadzono nas do Radomia. Było nas kilkunastu jeńców, zabranych przeważnie spośród uciekających pojedynczo żołnierzy, którzy bronić się nie mogli”. Jedynym sukcesem w tym czasie było zwycięstwo oddziału mjr. Jana Rudowskiego, który 17 lutego w pobliżu Orońska rozbroił carski oddział biorąc do niewoli 60 Rosjan, którzy… po wygłoszeniu do nich przemówienia przez Rudowskiego zostali wypuszczeni.
2 marca ogłoszony został dekret cara o uwłaszczeniu chłopów w Królestwie Polskim. Włościanie otrzymali na własność użytkowane dotychczas grunty wraz z budynkami. Bezrolni mieli otrzymać ziemię z dóbr Skarbu Państwa oraz ze skonfiskowanych dóbr uczestników zrywu i Kościoła katolickiego. Wypłatę odszkodowań brały na siebie władze państwowe. Jednocześnie sterroryzowani przez władze biskupi sandomierski i kielecki zostali zobowiązani do wezwania ostatnich „buntowników” do złożenia broni. Proboszczowie mieli odczytać odezwę na niedzielnej Mszy św., a także poprzeć ją specjalnym kazaniem, nad czym czuwała siatka carskich szpicli. Powstanie całkowicie utraciło w tym czasie swój impet, tracąc poparcie społeczne.
W tym czasie zlikwidowane zostały ostatnie oddziały powstańcy na ziemi radomskiej. 17 marca koło Przytyka 3 ludzi stracił oddział krakowianina o nazwisku Walczak. 23 marca Rosjanie rozbili w Pasztowej Woli koło Iłży oddział Andrzeja Denisiewicza. Do niewoli wzięto jego dowódcę. Po tym jak Walczak odszedł w inny teren, w okolicy Radomia pozostał już tylko jeden dowódca partyzancki – Malinowski (imię nieznane), którego oddział obozował na bagnach koło wsi Jaroszki w Puszczy Kozienickiej. Ostatni raz Malinowski zebrał swoich ludzi 18 kwietnia 1864 roku, aby rozwiązać oddział i nakazać im powrót do domów. Kilka dni wcześniej aresztowano Romualda Traugutta, ostatniego dyktatora powstania.
Gloria victis
Aresztowanych niepodległościowców zwożono do Radomia do więzienia mieszczącego się w budynkach zlikwidowanego klasztoru sióstr benedyktynek.
„W kilkudziesięciu, o niewielkich rozmiarach, dawnych celach zgromadzono paręset osób, oczekujących na wyroki, zasiadających stale komisji śledczych i sądów wojennych. Umieszczenie w ogólnych salach razem z kilkoma lub kilkunastoma towarzyszami dawało nadzieję łagodniejszego wyroku, a nawet niekiedy uwolnienia. Przeniesienie do oddzielnej celi i postawienie przy okienku we drzwiach szyldwacha oznaczało, że sprawa nabrała większego znaczenia i często kończyła się też śmiercią lub wyrokiem, skazującym na Syberię, bądź do ciężkich robót, bądź na osiedlenie” – wspominał Henryk Samborski.
Egzekucji dokonywano co kilka dni. Ostatnim straconym był kpt. Matwiej Bezkiszkin – były oficer rosyjskiej straży granicznej, dowodzący oddziałem powstańczym w okolicach Opoczna. W czasie odczytywania wyroku uderzył w twarz jednego z członków sądu polowego, dlatego też zamiast śmierci przez rozstrzelanie został powieszony 17 kwietnia 1864 r. na szubienicy stojącej na radomskim Rynku.
Dzień później Rosjanie otoczyli Iłżę i rozpoczęli rewizję kolejnych budynków, dysponując zapewne wiedzą o umieszczonym w miasteczku prowizorycznym powstańczym szpitalu. Aby uratować rannych jeden z mieszkańców spróbował wywieźć ich z miasta wozem pod przykryciem obornika, jednak dragoni odkryli zbiegów. Wszystkich powieszono na szubienicach na iłżeckim Rynku. Najpierw pogrzebano ich pod zamkiem, później ciała przeniesiono do zbiorowej mogiły koło kościółka św. Franciszka na przedmieściu Kotlarka.
W lasach ukrywali się też ostatni pojedynczy partyzanci – ci którzy z różnych przyczyn nie mieli szansy na powrót do domu. Nie podejmowali akcji zbrojnych i utrzymywali się dzięki wsparciu miejscowej ludności. Mieszkańcy Jedlińska wspominali wsparcie udzielane partyzantom skrytym w zaroślach nad rzeką Tymianką. W sąsiedztwie dworu w Bartodziejach znajduje się powstańcza mogiła, ale nie wiadomo kto i kiedy w niej spoczął – podobnie jak w uroczysku Trzy Dęby koło wsi Jaśce, gdzie miało spocząć kilkunastu powieszonych powstańców. Ostatnim uczestnikiem zrywu, który nie złożył broni, był mężczyzna zapamiętany przez ludność jako „Marios” – nosił on prawdopodobnie nazwisko Marjański i był członkiem oddziału kpt. Samuela Bielańskiego. Na początku ukrywał się on w okolicach Pakosławia, a następnie w sąsiedztwie Pomorzan i Polan. W wyniku zdrady jego ziemianka została odkryta przez kozaków. Według jednych świadectw miało to miejsce w 1865 roku, a według innych dopiero w 1870 roku.
Nie wiemy ilu mieszkańców ziemi radomskiej działało w konspiracji i przyłączyło się do powstania. Nie wiemy też ilu poległo i trafiło do carskich więzień. Wiadomo jednak, że radomianie walczyli w różnych oddziałach w całym Królestwie Polskim. Jednocześnie w wielu bitwach w okolicach Radomia walczyli mieszkańcy Lubelszczyzny, Mazowsza, Podlasia, Galicji, a nawet Wołynia. Imiona i nazwiska większości walczących pozostają nieznane – dotyczy to w szczególności bohaterów spoczywających w powstańczych mogiłach, które po dziś dzień otaczane są czcią i opieką przez miejscową ludność. Dzięki zachowanych w ludzkiej pamięci wspomnieniach udało się m.in. w 1937 roku przenieść szczątki płk. Czachowskiego do mauzoleum przy klasztorze oo. bernardynów.
Losy tych dowódców powstańczych, którzy uniknęli śmierci na polu walki, często miały tragiczny przebieg. Władysław Eminowicz, dowódca spod Kowali i Wiru, uznany za winnego zagłady swojego oddziału i zdegradowany do stopnia szeregowego, później walczył jako żołnierz w oddziale Kality „Rębajły”. Został śmiertelnie ranny w bitwie opatowskiej, ale ostatecznie oczyszczono go z zarzutów i przywrócono do stopnia pułkownika. Zmarł w marcu 1864 roku. Gen. Marian Langiewicz spędził blisko dwa lata w austriackim więzieniu. Po uwolnieniu wyemigrował do Anglii, później do Szwajcarii, a ostatecznie zamieszkał w nędzy i zapomnieniu w Turcji. Zmarł w 1887 roku w Konstantynopolu i pochowany został na jednym z miejscowych cmentarzy. Kajetan Cieszkowski „Ćwiek” walczył na Lubelszczyźnie, a po upadku powstania wyjechał do Francji, osiedlił się w Paryżu, pracując w redakcji gazety i zajmując się pracą literacką. Opuszczony przez żonę wyjechał do Krakowa gdzie zmarł w 1877 roku. Płk Karol Kalita, zwany „Rębajło” wyemigrował do Turcji, ale niedługo później osiedlił się we Lwowie, gdzie pracował w szpitalu i opracowywał wspomnienia. Doczekał wolnej Polski – zmarł w 1919 roku i został pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Wielu powstańców, dostając się w ręce Moskali, trafiło przed sąd. Rozprawy często kończyły się wyrokami śmierci przez powieszenie lub rozstrzelanie. Część niepodległościowców skazano na katorgę, czyli niewolniczą pracę w syberyjskich kopalniach, po której nie mieli prawa powrócić do rodzinnych stron. Ci, którzy uniknęli więzień, pozostawali „politycznie podejrzanymi”, pod stałym nadzorem, z zakazem opuszczania miejsca zamieszkania i narażeni na szykany.
Represje dotknęły także wielu duchownych. Wikariusz parafii iłżeckiej ks. Michał Bartosik – oskarżony o agitację powstańczą oraz wspieranie „buntowników” obuwiem i żywnością. Podczas drogi na katorgę został zamordowany przez rosyjskiego żołnierza. Ks. Kornel Kaczmarski z Krzyżanowic został wywieziony na katorgę do miejscowości Akatnia. Po zakończeniu kary nie mógł wrócić w rodzinne strony i musiał osiedlić się w guberni kazańskiej. Zmarł w miejscowości Tunka. Również autor słynnego kazania patriotycznego, wygłoszonego na Świętym Krzyżu w 1862 roku, ks. Wojciech Zakrzewski z Lisowa trafił w okolice Archangielska, a później do Akatni. Podobny los spotkał ks. Mateusza Kasprzyckiego, wikariusza w Wierzbicy. Proboszcza parafii Kowala ks. Stanisława Fijałkowskiego zesłano do miasteczka Mozeń nad Morzem Białym i nigdy już nie powrócił do kraju.
Powstanie Styczniowe stanowiło inspirację dla pokolenia, które odzyskało dla Polski niepodległość. Oprócz tego trzeba też pamiętać, że decyzja Rządu Narodowego ws. uwłaszczenia chłopów przyśpieszyła podobne działanie cara. Dekret o uwłaszczeniu radykalnie odmienił stosunki społeczno-gospodarcze na polskiej wsi, co finalnie umożliwiło pełne ukształtowanie nowoczesnego – masowego i egalitarnego – narodu polskiego. W latach 60. i 70. XIX wieku radość chłopów ze zmiany była tak wielka, że pomimo likwidacji resztek autonomii Królestwa Polskiego, wprowadzenia ścisłego nadzoru policyjnego czy nasilonej rusyfikacji – chłopi masowo zaczęli stawiać przydrożne krzyże dziękczynne zwane „aleksandryjskimi”. Dopiero w okresie międzywojennym zaczęto zmieniać na nich napisy. Krzyże uwłaszczeniowe – ze zmienionymi napisami – zobaczyć można w Błazinach Dolnych, Dzierzkówku Starym i Krzyżanowicach, a w sąsiedztwie powiatu m.in. w Orońsku i Radzanowie. Krzyż ufundowany przez chłopów z Dzierzkowa, Gołębiowa, Woli Gołębiowskiej i Zamłynia jest też elementem pomnika Czerwca 1976 r., stojącego w Radomiu u zbiegu ulic Żeromskiego i 25-go Czerwca.
Warto też przypomnieć, że carski dekret uwłaszczeniowy dotyczył tylko wsi. Poszkodowane tym stanem rzeczy były miejscowości posiadające prawa miejskie, których mieszkańcy także zajmowali się rolnictwem. W efekcie w 1866 roku mieszkańcy aż 25 miasteczek w okolicach Radomia… zwrócili się do gubernatora z prośbą o odebranie prawa miejskiego. W taki sposób prawo miejskiej straciły m.in. Iłża, Jedlińsk, Przytyk, Wierzbica i Wolanów – co jest współcześnie często zapominane.
Po latach prześladowań i szykan należny hołd powstańcom oddała odrodzona w 1918 roku Rzeczpospolita – awansując ich na stopnie oficerskie i odznaczając Krzyżami Virtuti Militari, Krzyżami Walecznych i Krzyżami Niepodległości. Weterani otrzymali specjalne mundury, a wszyscy żołnierze Wojska Polskiego salutowali im jako pierwsi. Roztoczono nad nimi opiekę dbając zarówno o ich byt materialny, jak i o stan ich zdrowia. Ostatni uczestnik powstania zmarł w 1946 roku w Warszawie.