Uncategorized

Radomskie Wędrówki z Historią: Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień

Opowieść pierwsza

Bitwa Warszawska 1920 r.

Kiedy w 1920 roku bolszewicy pod wodzą Tuchaczewskiego szli na Warszawę, świeżo upieczone dwuletnie państwo polskie zdecydowało się na powszechną mobilizację. Wbrew pozorom ochotnicy do wojska nie płynęli tak szeroko, jak się tego spodziewano. Do armii wstępowała szlachta, robotnicy, uczniowie. Gorzej było z chłopami. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski powołał w związku z tym na premiera rządu Wincentego Witosa, którego zadaniem było wezwanie całego ludu polskiego do obrony ojczyzny. Mimo tego sprawa ta nie wyglądała tak pięknie, jak na filmie Jerzego Hoffmana „Bitwa Warszawska”. Żandarmeria Wojskowa często siłą wcielała chłopów do wojska. Im bliżej byli bolszewicy Warszawy, tym gorzej wyglądała sytuacja Polski na zapleczu Bolszewickiego frontu. Wydane kilka lat temu w dużej monografii ,,Zanim rozszyfrowano Enigmę”, meldunki polskiego radiowywiadu są dość jednoznaczne. Na polskich ziemiach opanowanych przez bolszewików masowo popierają komunistów Żydzi. Tworzą rewolucyjne komitety robotnicze w miastach i wsiach pod osłoną sowietów i dążą do wytępienia polskości. Podają bolszewikom nazwiska rodzin polskich oficerów, podoficerów i patriotów, którzy są natychmiast aresztowani przez bolszewików. W Białymstoku czerwony komitet zostaje wręcz rozwiązany przez bolszewików przez wzgląd na zbyt bestialskie tępienie polskości. Pamiętać bowiem musimy, iż Armia Czerwona atakująca Polskę w 1920 r. szła nie pod hasłem zniszczenia Polski, lecz pod hasłem jej wyzwolenia. Pozory, więc musiały być zachowane, a Katyń tak czy siak się Polakom dopiero później należał. Pisząc to, opieram się tylko i wyłącznie na radiotelegramach Wojska Polskiego wytworzonych w 1920. Podkreślam to raz jeszcze tylko dlatego, iż nie chcę być posądzony o jakąkolwiek niechęć narodowościową.

 

Opowieść druga

Puszcza Kozienicka 1943 r.

Jest wiosna. Czwarty rok II Wojny Światowej. W Puszczy Kozienickiej w leśniczówce stacjonuje jeden z najlepszych oddziałów partyzanckich. Oddział nie jest zmobilizowany. Liczy około 30 żołnierzy, reszta oddziału to chłopi mieszkający w swoich domach. W leśniczówce są tylko żołnierze „spaleni”, czyli ci, na których namiar ma gestapo i żandarmeria. Jest wśród nich dwóch warszawiaków i kilkunastu tzw. Gruzinów. Gruzinami nazywano w partyzantce jeńców sowieckich, którzy uciekli z niemieckiej niewoli. Stalin nie podpisał konwencji genewskiej o ochronie jeńców. W związku z tym nie podlegali oni ochronie takiej, jaką przewidywała konwencja. Nie mniej jednak w niczym to nie usprawiedliwia Niemców, gdyż traktowali oni sowieckich żołnierzy jak bydło. Budowali oni między innymi poligon w Kruszynie koło Radomia. Przy pracy tej zginęło tysiące sowieckich jeńców. Tylko niektórym z nich udało się uciec. Wielu zasiliło oddziały partyzanckie. W tej leśniczówce w 1943 r. jest ich, jak napisałem kilkunastu. Dowódca oddziału słucha radia Londyn i dowiaduje się, że Niemcy odnaleźli w Katyniu zwłoki polskich oficerów zamordowanych przez Sowietów w 1940 r. Część żołnierzy śpi przed leśniczówką na słomie. Dowódca wychodzi i zabija wszystkich sowieckich jeńców, uważając, by nie trafić Polaków. Ma dwa pistolety.

 

Opowieść trzecia

Wołyń 1944 r.

Upadła komuna. Jest koniec 1989 r. Do mojego biura KPN przychodzi starszy człowiek. Zaczyna snuć opowieść. Wiem pan, nas to z Wołynia Sowieci w 1940 r. wywieźli na Syberię, miałem 13 lat. Potem, zaczęli w 1943 r. formować polską dywizję w Tockoje. Ojciec zginął, o matce nic nie wiedziałem, ani o rodzeństwie. Udało mi się dostać do armii, wiem pan, tam przynajmniej było jedzenie. Było Wojsko Polskie, był ksiądz kapelan, a co rano jak przed wojną w wojsku śpiewaliśmy „Kiedy ranne wstają zorze”. Jesienią ’43 r. nasza dywizja poszła w bój pod Lenino i to nie jest tak, wie pan, jak to opowiadali, bo Sowieci chcieli nas wybić… Poszliśmy bez wsparcia artylerii. Niemcy wiedzieli, że tam są Polacy i rozrzucali ulotki po polsku. Te ulotki z armat wystrzeliwali. Obiecywali nam, że potraktują nas jak jeńców wojennych i na Boże Narodzenie wrócimy do Polski. Poszliśmy razem z dowódcą na niemiecką stronę, z tego co wiem, to wtedy z dywizji poddało się Niemcom ponad tysiąc Polaków. Myśmy byli z Kresów, panie. Tam naszych Sowieci ponad milion wywieźli. Trafiłem do obozu jenieckiego w Wilnie i wyobraź pan sobie, bo byłem zwykłym szeregowcem, Niemcy wypuścili mnie w grudniu 1943 r. Pojechałem do domu na Wołyń. Moja mama przeżyła. Było Boże Narodzenie i Ukraińcy palili polskie wsie. Mama schowała mnie w piwniczce do ziemniaków i potem przyszli nasi . Polacy. I mama powiedziała: wyjdź synku, nasi są. To była Wołyńska Dywizja AK. Ja miałem mundur, płaszcz, rogatywkę, bo tak mnie Niemcy z niewoli wypuścili, tylko orła mi zabrali. A ci nasi żołnierze, to oni byli poubierani byle jak. Dowódca zapytał, skąd ty jesteś, skąd masz taki mundur, powiedziałem, że stąd jestem, a ten mundur to spod Lenino. A on na to do oddziału żołnierzu wstąp. I poszliśmy. To już był koniec chyba tych rzezi na Wołyniu, ale musieliśmy im oddać trochę za to co oni nam zrobili. No zabijaliśmy. Rozbili nas. Ukraińcy i Niemcy ścigali nas z psami. Tropiły nasz każdy ślad. Był mróz i zima. Uciekaliśmy nurtem rzeki. Dostałem zapalenia oskrzeli. Był stary polski cmentarz, koledzy wsadzili mnie do takiego wielkiego grobowca i zrobili mi bańki z lampek nagrobnych. Obiecali, że wrócą i wrócili po dwóch czy trzech dniach. Potem przebijaliśmy się za Bug na lubelskie. Walczyliśmy i z Niemcami, i Sowietami. Mnie udało się przedostać do Lublina. Tam dano mi lewe dokumenty i uciekłem na tak zwane ziemie zachodnie. Ten pan powiedział mi tylko, że nazywa się nie tak, jak się nazywa, a nazwiska nawet nie podał. Bo był dezerterem od kościuszkowców i mogą mu coś zrobić. Ja mu na to odpowiedziałem, wie pan, ta pana historia jest bardzo dziwna. A on na to, nie wierzysz pan, zdjął koszulę i pokazał mi plecy. Ślady po bańkach, sine i każde innego kształtu, takie jak od nagrobnych lampek. Więcej go nie widziałem.

 

Opowieść czwarta

Budapeszt 1945 r.

Byłem Niemcem urodzonym w mieście Breslau (Wrocław). Mój ojciec był lekarzem. Wstąpiłem do Hitler Jugend. W 1939 r. Niemcy zajęły Polskę. Byłem w euforii, wstąpiłem do armii. Walczyłem na kilku frontach. W 1943 r. Przyjechałem na urlop do Wrocławia. Spotkałem moją matkę, ojca, a mamie powiedziałem po wrocławsku mamushiu. A mama wtedy powiedziała do mnie coś w niezrozumiałym języku. Przypomniałem sobie, że tak mówiła do mnie w dzieciństwie, ale wracałem z frontu wschodniego i ten język wydał mi się znajomy. Ojciec powiedział mi wtedy: twoja matka jest Polką. Przeżyłem szok. Wróciłem na front. W styczniu 1945 r. broniłem Budapesztu. Węgrzy poszli z nami  przeciwko Sowietom. Cała moja kompania to byli Polacy. Bili się dzielnie, ale nie rozumieli wszystkich rozkazów. Byli to Ślązacy, Pomorzanie, ludzie z Bydgoszczy i Wielkopolski. W 1939 r. Niemcy wcieli te ziemie do Rzeszy i ci ludzie nie mieli wyboru. Ale bili się świetnie. Nigdy ich nie zapomnę. Byli dobrymi żołnierzami. Prawie wszyscy zginęli. Mnie Bóg ocalił.. sam nie wiem jak, kiedy, za co i dlaczego?

P.S. Słynny polski podróżnik Tony Halik służył podobno w czasie II Wojny Światowej jako polski lotnik w Anglii. To prawda, był lotnikiem, ale służył jako pilot niemieckiej Luftwaffe. Pochodził z Bydgoszczy.

 

Dariusz Sońta