Wizyta prezydenta US pana Donalada Trumpa rozgrzała Polskę. Była pożyteczna dla Polski, głównie wizerunkowo. Stanowiła sympatyczną przeciwwagę dla nieustannej presji unijnej euro-lewicy. Odnowiły się przy okazji polskie sympatie do Ameryki. To miłe, choć warto pamiętać, że polskie nadzieje pokładane w Ameryce w przeszłości bywały złudne.
Pan Prezydent Trump wygłosił znaczące przemówienie w obronie zachodniej cywilizacji. Docenił też waleczność Polaków. Oby tylko nie okazało się, że ktoś w Ameryce projektuje kolejne walki i liczy na udział walecznych Polaków. Wtedy wizyta prezydenta US w Polsce istotnie miałaby znacznie historyczne, ale nie byłaby to historia polskiego autorstwa. Poza tym kupimy od Ameryki skroplony gaz, nieco droższy od średniej rynkowej. I trochę rakiet, jakiś czas temu bardzo nowoczesnych i później jeszcze unowocześnionych. Pan Trump istotnie – zgodnie z tym, co sam twierdzi – jest świetnym handlowcem.
W tle wizyty nieco urosła ważna koncepcja geopolityczna, rozwijana przez obóz rządzący, mianowicie koncepcja "międzymorza". Oczywiście popieram. Czas pokaże, na ile okaże się ona wykonalna, gdy różni wpływowi zaczną przy niej grzebać. Prezydent Trump wyraził poparcie dla tego projektu. Pytanie, na ile to poparcie jest trwałe w polityce amerykańskiej? Oczywiście kibicuję prezydentowi Trumpowi w jego starciu z amerykańską lewicą, ale jego zwycięstwo w tej walce jeszcze się nie dokonało.
W tle tej wewnątrz-amerykańskiej konfrontacji stoi kluczowa dla przyszłości Polski kwestia relacji amerykańsko-rosyjskich. Ameryka ma większe zmartwienie niż polityka Rosji, a mianowicie światową ekspansję Chin. Nie może sobie pozwolić na poważną konfrontację z Rosją. Czyni jednak co może, by osłabić rozwój współpracy niemiecko-rosyjskiej i unijno-rosyjskiej, niekorzystny dla interesów amerykańskich.
To ostatnie działanie Ameryki jest korzystne dla Polski, bo zbliżenia niemiecko-rosyjskie dokonują się naszym kosztem. Co istotniejsze dla przebiegu wydarzeń, te niemiłe dla Niemiec i Rosji działania Ameryki również dla Rosji mniej są groźne, niż ekspansja Chin. To znaczy, że jest jakaś nadzieja na sukces zdrowego rozsądku w ważnym dla nas obszarze Europy, ale pewności nie ma.
W kwestii relacji do Rosji opinie odmienne od prezydenta Trumpa mają jego amerykańscy przeciwnicy. Ich sposób konfrontacji z prezydentem wskazuje, że konflikt z Rosją jest im potrzebny także dla celów wewnętrznej, amerykańskiej walki o władzę. To usztywnia ich stanowisko w kwestii stosunków amerykańsko-rosyjskich. Nie miejmy też złudzeń – gdyby pokonali prezydenta Trumpa, nastąpi ponowne zbliżenie Ameryki do Unii Europejskiej. Być może pojawi się wtedy przychylność Ameryki dla odsunięcie od władzy obozu rządzącego dziś Polską. Na razie UE popiera swoich, a US swoich.
Co dalej zatem? Ponoć za dwanaście lat Polska będzie tak uzbrojona, że zmieni się jej rola międzynarodowa. Oczywiście bardzo mi się podoba taka perspektywa. Oby jednak nie okazało się, że oto zakreślony został czasowy horyzont pokoju dla Polski. Ktokolwiek bowiem istotnie chciałby uczynić nam krzywdę, zechce uprzedzić czas poważnego wzmocnienia Polski.
Cóż można poradzić na obawę starszego pana przed upałami, które tak czy inaczej nadejdą? Tyle z tej obawy pożytku, że ostrożność wzrasta.
***
Mamy też skok temperatury z powodu sądownictwa. Nikt nie neguje, że w sądach wiele rzeczy dzieje się źle, choć opozycja kiedyś wolała to przeoczyć, a dziś woli to zmilczeć. Oczywisty punkt dla PiS, który dąży do zmian. Pytanie czy proponowane zmiany naprawią sądownictwo, czy jedynie zamienią stare układy na nowy układ? Tu mały punkt dla złośliwych proroctw opozycji. Punkt ten byłby może większy, gdyby celem opozycji totalnej nie było zakonserwowanie obecnego układu sądownictwa i użycie go przeciwko Rządowi.
Minister Sprawiedliwości miał dwa bardzo dobre wystąpienia – w sprawie reform KRS i Sądu Najwyższego. Zachował się jak należało, gdy w czasie pierwszego czytania projektu ustawy o Sądzie Najwyższym zapowiedział debatę nad szczegółowymi propozycjami poprawek na posiedzeniu komisji sprawiedliwości. Punkt dla niego.
Zaraz potem PiS zgłosił i przegłosował niezwłoczne przejście do drugiego czytania. W zasadzie minus za publiczne okazywanie lekceważenia adwersarzy. Jednak dzisiejsza opozycja, gdy była jeszcze większością sejmową, okazywała PiS-owi dokładnie takie samo lekceważenie. Tak to już jest, że kto uchodzi za władcę, ten staje wobec pokusy okazywania swej władzy. Czy pamiętamy, kto zwracał na to uwagę Apostołów?
PiS ma oczywiście wiedzę, tak jak wszyscy, że opozycja wcale nie zamierzała debatować o meritum reform, ale zagrała na totalną obstrukcję prac Sejmu. Czy Minister Sprawiedliwości wygłaszając swą mowę nie wiedział, że PiS za chwilę zgłosi wniosek, który podważy wiarygodność jego słów? Tego nie wiem.
Prezydent RP zachował się roztropnie, proponując podniesienie progu wyborczego dla członków KRS do 3/5 głosów Sejmu. Punkt dla Prezydenta i jego doradców. PiS – zamiast ucieszyć się z inicjatywy swego Prezydenta (niezależnie od tego, co o niej sądzi) – ujawniło zaskoczenie. Minus. Przydałaby się większa elastyczność.
Opozycja totalna ogłosiła, że Prezydent zgłosił swój projekt w interesie PiS. Cokolwiek zrobi ktokolwiek inny niż opozycja totalna, to źle. Wydaje się, że dla opozycji totalnej lepiej by było, gdyby poza nią w Polsce nikogo nie było. To bardzo “twórcze” podejście do rzeczywistości. Oby tylko nie udzieliło się rządzącym.
Bywa, że dramaty narodu i państwa mieszają się z osobistymi i bolesnymi dramatami ludzi. Czasem trudno wtedy o wyważone opinie i paść może dosadna wypowiedź o cechach fizjonomii i charakteru przeciwników. Niestety, minus dla PiS. Może by tak działacze PiS – zamiast rozważać kto i dlaczego podbechtał im przywódcę – zechcieli jakoś pomóc mu w unikaniu podobnych słów w przyszłości?
Posłowie PO przeszli od słów do czynów. Potrafią zorganizować protesty uliczne i protesty Unii Europejskiej przeciw rządzącym Polską. Bardzo brzydko. I bardzo duży minus. W Sejmie zaś rękoczyny. Czy mamy rozumieć, że są one nowymi przykładami zachowań parlamentarnych? Cóż, minus.
Reguły demokracji są takie, że kto zdobył legalną większość, przez czas określony czyni to, co uważa za właściwe. Potem zaś decydują wyborcy. Po niepotrzebnych słowach i gestach pozostaje zaś niesmak, który bywa zarzewiem kolejnych problemów. Czasem niemałych. Czy można by teraz – pomimo wszystkich gorących przejawów wzajemnego zainteresowania – prosić wszystkich gorąco i wzajemnie zainteresowanych o chłodne rozważenie pewnej "drobnej" kwestii?
Otóż to, co dziś w Polsce jest rozpruwane i rozszarpywane w ramach walki o władzę, kiedyś będzie trzeba pozszywać. Przynajmniej, jeśli Polska ma dalej trwać. Czy nie warto dbać, by nie została przekroczona granica, poza którą zszywanie będzie nie tylko utrudnione, ale wręcz niemożliwe? Zwłaszcza, że nie od dziś zgłaszają się różni rozpruwacze międzynarodowi, zainteresowani poprawianiem Polski i szukają tu sobie współpracowników.
***
Kolejne już lato trwa koniunktura na gorące miłowanie tzw. uchodźców. Owszem, powinniśmy w polskim domu przyjąć braci chrześcijan, którzy w swych ojczyznach prześladowani są przez islam. Narodom cierpiącym nędzę należy zaś w miarę posiadanych możliwości pomagać w miejscu, gdzie mieszkają.
Czy można by mówić o roztropności i sprawiedliwości, gdybyśmy zapraszali do Polski chrześcijan, prześladowanych przez islam, a potem sprowadzali muzułmanów, by tu ponownie prześladowali chrześcijan? To właśnie dzieje się dziś w wielu krajach Europy. Niektórzy żądają, aby działo się to także w Polsce. Dobrze czyni Rząd Polski, że sprzeciwia się tym żądaniom.
Za odmowę wiedzy ludzi odpowiedzialnych, za ich brak wyobraźni i zdolności przewidywania, kolejne pokolenia często płacą niewolą i krwią. Tymczasem te same siły sieją dziś w świecie wojny i rewolucje, mnożą uchodźców, a potem używają ich jako narzędzia destabilizacji kolejnych narodów i państw. Tak, aby żaden naród nie był prawdziwym gospodarzem swej ojczyzny. Celem jest likwidacja narodów i ich państw, a w przyszłości jedno globalne, totalitarne państwo.
Te same siły, pod pozorem wsparcia stosunkowo niewielkiej liczby uchodźców z obszarów wojny, otwierają dziś wrota Europy muzułmanom, którzy chcą ustanowić tu panowanie islamu i żyć na koszt podbitych tubylców. Pokrycie po-chrześcijańskiej Europy betonem fałszywej religii zgasiłoby pozostałe tu jeszcze relikty wiary prawdziwej i cywilizacji chrześcijańskiej. Podobnie jak w VII wieku po Chr. w północnej Afryce, niegdyś chrześcijańskiej, a potem podbitej przez islam. Ten zaś już wiele razy i nie bez sukcesów usiłował wtargnąć do Europy.
Aktem wrogości wobec narodów Europy jest wystawianie ich na islamizację. Wobec tej oczywistej wrogości narody europejskie zachowują się dziś zdumiewająco biernie. Zniszczony został bowiem ich system poznawczy i motywacyjny, organicznie związany z szacunkiem dla prawdy i Ewangelią. Zastąpiły go relatywizm i egoizm, chciwość dóbr i wrażeń, oraz złudne przekonanie, że bezpieczeństwo jest oczywistością. Rozum, prawość i męstwo wrócą dopiero wtedy, gdy narody Europy ponownie nawrócą się do Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła. Bez tego nawrócenia nie zachowają swego istnienia. W islamie też nie ma narodów. Jest za to marzenie o globalnym kalifacie.
Jan Łopuszański