Na czasie Radom i okolice Społeczeństwo Wyróżnione

Czy Budżet Obywatelski na pewno jest „obywatelski”?

Zakończyło się głosowanie na projekty zgłoszone do Budżetu Obywatelskiego 2025. Mieszkańcy Radomia oddali blisko 20 tysięcy głosów.

Budżet Obywatelski to demokratyczny proces dyskusji i podejmowania decyzji, w którym mieszkańcy gminy decydują o tym, w jaki sposób wydawać część środków z jej budżetu. Czy jednak wszystko jest takie kolorowe? Czy może to jedynie iluzja możliwości wyboru? 

Koncepcja Budżetu Obywatelskiego (BO) jest po prostu świetna. Mieszkańcy mogą zadecydować o inwestycjach na ich lokalnym podwórku. Mogą postawić ławki w okolicach swojego bloku, przy których zasiadać będą na spacerze z bliskimi, mogą oni nawet przyczynić się do organizacji rodzinnego festynu w ich okolicznym parku. Co więc sprawia, że tak słuszna idea jest w rzeczywistości bardzo często jedynie iluzją? 

Po usłyszeniu hasła “Budżet Obywatelski” widzimy oczami wyobraźni kolorowe plakaty, tabliczki i inwestycje, które ulepszają życie. To wspaniałe! Przechadzając się ulicami naszego miasta nierzadko można było spotkać plakat zachęcający do głosowania na projekt numer “X”. Jednak czy projekt reklamowany tą kolorową tablicą jest pochodzenia stricte “obywatelskiego”? Teoretycznie każdy chętny może zgłosić swój projekt do omawianego programu. Każdy projekt jest w założeniu równy. Rzeczywistość jest jednak znacznie mniej kolorowa.

Co często podnoszą krytycy obecnej formy BO, przeciętny obywatel z instytucjami miejskimi czy np. szkołami nigdy nie wygra, więc dopóki w ramach BO prywatne projekty nie zostaną oddzielone od instytucjonalnych, sens całej inicjatywy będzie wypaczony. Toalety publiczne, place zabaw, oświetlenia czy boiska szkolne to inwestycje na zupełnie inne źródła finansowania. To są zadania własne gminy, a w przecież BO chodzi o wydzielenie środków na projekty mieszkańców. W całkowicie normalnej sytuacji obywatele powinni móc po prostu napisać do instytucji miejskiej, żeby na ich osiedlu np. postawione zostały ławki. Problemem są także projekty zgłaszane przez firmy komercyjne, które w BO znalazły intratne źródło dochodu.

Kolejnym mankamentem obecnej formy BO jest nierówność szans.

Na potrzeby wytłumaczenia mojej perspektywy stwórzmy postać Janka, który jest obywatelem Polski, mieszka w średnim co do wielkości mieście, na jednym z jego osiedli. Janek po usłyszeniu koncepcji BO postanawia zgłosić do programu projekt, który w przypadku zwycięstwa doprowadzi do utworzenia przy jego bloku łąki kwietnej, która ożywi nieco miejski krajobraz dzielnicy.

Janek jest szczęśliwy. Przez kolejne dni namawia swoich sąsiadów na to, aby oddali głos na projekt, który dotyczy ich samych. Niestety, jego obszar i możliwość promowania projektu ogranicza po pierwsze czas, a po drugie, co najważniejsze, fundusze. Janek zdany jest na materiały promocyjne tworzone za własne pieniądze. Zachęcanie do głosowania może zająć się jedynie po pracy, z której zarabia na życie. Nie ma pewności, czy jego projekt ma szansę przejść etap weryfikacji. Nie ma również wiedzy o tym, czy projekt tak naprawdę jest dobrze napisany.

W tym samym mieście żyje wymyślony radny Piotr. Dla niego koncepcja i mechanizmy funkcjonowania BO nie są niczym nowym. Doskonale odnajduje się w realiach i zasadach tego programu. Nic dziwnego, przecież jest politykiem i to jego środowisko codzienne. Radny Piotr przed wyborami obiecał lokalnej społeczności, że gdy on dostanie się do Rady Miejskiej wyremontuje drogę prowadzącą z lokalnego deptaka do okolicznego parku. Nie ukrywajmy, bardzo ważna i zarazem bardzo przydatna inwestycja. Każdy przecież chce chodzić po chodniku bezpiecznie i komfortowo. 

Radny Piotr po zwycięskich wyborach czuł na sobie presję mieszkańców, którzy czekają na realizację obietnic. Piotr postanawia wykorzystać do tego BO i zgłasza do programu projekt dotyczący remontu wcześniej wspomnianego odcinka drogi. Nasz wyimaginowany radny promuje swój projekt różnymi sposobami. Nie ograniczają go fundusze, ponieważ wykorzystuje do promocji swojej inicjatywy publiczne pieniądze. W godzinach pracy zachęca do głosowania, a planszami promującymi projekt obwiesza elewacje budynków instytucji, w których pracuje.

Piotr ma też większe szanse na przejście etapu weryfikacji, ponieważ zgłoszone projekty będzie oceniać wymyślona pani Jola, znajoma Piotra i zarazem jedna z urzędniczek pracujących w Urzędzie Miejskim. Dokładnie taka sytuacja miała miejsce kilka lat temu na warszawskim Targówku, gdzie trzy radne postanowiły zgłosić swoją inicjatywę i poinformowały o tym na Facebooku. Procedura oceny projektu jest wielostopniowa: najpierw weryfikację formalną przeprowadzają urzędnicy, a dopiero po ich pozytywnej ocenie mieszkańcy mogą głosować. Pod jednym z wpisów jednej z radnych odezwał się dzielnicowy urzędnik, który poinformował, że to on będzie przeprowadzał weryfikację projektów z ramienia urzędu. Ponieważ projekt mu się podoba, weryfikacja powinna być formalnością. Radna publicznie podziękowała za tę deklarację. 

Oczywiście, ta nierówność szans nie znaczy, że projekty mieszkańców nie mają żadnych szans. Jednak mniejsza ich ilość ma szansę zostać zrealizowana i są one realizowane niejako w drugiej kolejności.

Problemem jest również częste dublowanie się projektów. Ci sami ludzie zgłaszają kilka takich samych albo bardzo podobnych inicjatyw, z czym urzędnicy niewiele robią. Jeżeli jakaś instytucja, spółka czy grupa nieformalna raz przebije szklany sufit i zgromadzi wokół siebie ludzi, to da się zyskaną przewagę wykorzystywać z roku na rok, a zwłaszcza wtedy, gdy zgłasza się projekty „na siebie”, czyli takie, które dają gwarancję, że pieniądze na daną inicjatywę trafią w określone ręce.

Dlatego też wielu kreatywnych ludzi odpuszcza sobie start w BO, który jest „obywatelski” tylko z nazwy. Przez ostatnie lata obserwujemy proces jego prywatyzacji i kreatywnego łatania z jego wykorzystaniem braków finansowych przez instytucje miejskie.

Istotnym zagadnieniem jest również podejście do BO władz samorządowych. Biorąc przykład z lokalnego, radomskiego podwórka można przytoczyć sytuację, w której Bractwo Rowerowe, czyli stowarzyszenie zrzeszające osoby, które korzystają, bądź chciałyby korzystać z roweru jako codziennego środka transportu, zrezygnowało ze składania projektów do programu. Powodem takiej decyzji był fakt, że ich projekt z 2021 roku (Budowa drogi rowerowej na ul. Szarych Szeregów) nie został zrealizowany do tej pory, ponieważ w opinii władz miasta projekt był źle wyceniony i niedoszacowany. Przypomnijmy, że ten projekt ZWYCIĘŻYŁ i został przez urzędników ZATWIERDZONY, więc albo urzędnicy są źle przeszkoleni w kwestii zatwierdzania projektów, albo miasto nie potrafi dysponować wolą mieszkańców, którzy oddali swój głos na propozycje stowarzyszenia. 

Co ciekawe, najstarsze niezrealizowane projekty „Bractwa Rowerowego” pochodzą z 2017 roku: budowa ciągu pieszo-rowerowego wzdłuż ul. Kozienickiej oraz montaż dwóch wiat parkingowych dla rowerów. Z „Budżetu Obywatelskiego” nie zrealizowano również inwestycji z 2022 roku, które obejmowały budowę dróg dla rowerów wzdłuż ul. Limanowskiego i ul. Energetyków.

Argument braku pieniędzy w budżecie miasta można obalić przypominając, że pierwszą decyzją nowej Rady Miejskiej była maksymalna podwyżka pensji dla prezydenta Radosława Witkowskiego… Absurd prawda? Zabrakło pieniędzy na budowę drogi rowerowej, którą mieszkańcy postanowili wybudować z niewielkiego procenta środków, którymi teoretycznie mogą dowolnie dysponować, a wystarczyło pieniędzy na solidną podwyżkę dla prezydenta…

O BO powinniśmy pisać i mówić w superlatywach, chwaląc zarazem rozwój miasta. Niestety, śmiało można powiedzieć, że program skupił niczym w soczewce wszystkie urzędniczo-polityczne patologie występujące na szczeblu lokalnym. Idea jest szczytna, wielu świetnych ludzi zrealizowało doskonałe inicjatywy, ale… pozostaje „ale”. Oby się jednak to zmieniło…