Św. Andrzej Bobola był nazywany duszochwatem, czyli łowcą nieśmiertelnych dusz. Misję powierzoną mu przez Boga wykonywał z miłością i wielkim oddaniem. Nawracał na katolicyzm wyznawców prawosławia, zamieszkujących wschodnie tereny Rzeczpospolitej. Naraził się tym hierarchom Kościoła prawosławnego. Zginął śmiercią męczeńską z rąk Kozaków. Kościół katolicki wspomina go w liturgii 16 maja.
Nie ma pewnych informacji co do daty i miejsca urodzenia św. Andrzeja Boboli. Metryka jego chrztu oraz wiele cennych dokumentów bezpowrotnie zaginęło. Jedyne informacje zostały znalezione w katalogach jezuickich. Jednak i tam brak daty i miejsca urodzenia. Można się z nich tylko dowiedzieć ile miał lat, gdy składał podanie o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego. Dzięki temu określono, że urodził się on w 1591 r. Historycy założyli też, że skoro jego rodzice nadali mu imię Andrzej, to z dużym prawdopodobieństwem urodził się 30 maja w uroczystość św. Andrzeja Apostoła.
Co do miejsca urodzenia, wiele wskazuje na to, że była to Strachocina koło Sanoka, chociaż niektórzy historycy mają co do tego wątpliwości. Na podaniu o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego widnieje podpis „Andrzej Bobola Małopolanin”. O powiązaniu o. Andrzeja z ziemią strachocińską pisał w 1936 r. jezuita o. Jan Poplatek. Odnalazł on dokumenty, z których wynikało, że rodzice Św. Andrzeja Boboli byli szlachcicami i ich własnością była wieś Strachocina. O ich przebywaniu w Strachocinie mówią również dokumenty przechowywane w archiwum archidiecezjalnym w Przemyślu, w których jest zapis o tym, że szlachcic Bobola toczył spory z plebanem strachocińskim.
Edukacja i rozeznawanie powołania
Gdy Andrzej Bobola miał 15 lat wyjechał do Braniewa i podjął naukę w tamtejszej szkole prowadzonej przez oo. jezuitów. Po dwóch latach wstąpił do Sodalicji Mariańskiej (stowarzyszenie religijne założone przez Towarzystwo Jezusowe na cześć Najświętszej Maryi Panny). Od tamtej chwili swoje życie związał z Maryją, dokonując aktu oddania Matce Bożej. Będąc w Sodalicji angażował się w pomoc najbiedniejszym, pokrzywdzonym przez los, dotkniętym różnego rodzaju epidemiami. W pracy charytatywnej bardzo mu imponowała postawa s. Reginy Protmann, założycielki i przełożonej Zgromadzenia Sióstr św. Katarzyny, Dziewicy i Męczennicy. Poświęcała ona swoje życie zakonne służbie chorym, osobom starszym, samotnym i sierotom. W posłudze tej pomagali jej z wielkim oddaniem sodalisi, w tym Andrzej, ucząc się w ten sposób ofiarnej służby bliźnim i wrażliwości na ludzką nędzę.
W jezuickiej szkole uczył się przez 5 lat, zdobywając wykształcenie humanistyczne. Otrzymał w niej również formację w duchu religijnym. Miał świadomość, że w życiu nie tylko liczy się wymiar doczesny, ale bardzo ważny jest wymiar duchowy, odczytywanie i wypełnianie woli Bożej. Długie godziny spędzał na kolanach, modląc się o poznanie swojego powołania. Wkrótce zrozumiał, że Pan Bóg wzywa go do służby kapłańskiej. Z miłości do Boga porzucił wszystko, wszelkie dobra materialne, możliwość zrobienia kariery społecznej czy też politycznej.
Formacja kapłańska i praca nad trudnym charakterem
Gdy miał 20 lat, wstąpił do zakonu jezuitów. Nowicjat odbył w Wilnie, pod kierownictwem duchowym o. Wawrzyńca Bartiliusa. 31 lipca 1613 r. złożył wieczyste śluby zakonne (ubóstwa, czystości i posłuszeństwa). Następnie podjął trzyletnie studia filozoficzne w Kolegium Akademickim. Po pozytywnym zaliczeniu egzaminów, przystąpił do obrony pracy magisterskiej. Z powodu swojego trudnego charakteru i problemów w kontaktach z innymi, nie został dopuszczony do publicznej obrony tez filozoficznych i nie uzyskał stopnia magistra.
Był zdolnym i gorliwym zakonnikiem, jednak odziedziczony po przodkach dynamiczny temperament, porywczość, nerwowość i awanturnictwo, utrudniały mu życie. Potrafił uporczywie trwać przy swoim zdaniu, choć nie zawsze miał rację. Często działał pod wpływem emocji, w zdenerwowaniu krzyczał. Był niecierpliwy, wyniosły i uparty, ale również stanowczy, aktywny, energiczny i zdecydowany. Posiadał silną wolę, mocno angażował się w to, co robił, wzbudzał zaufanie. Wiedział, że trudne cechy charakteru nie pomagają mu w wypełnianiu powołania, poza tym sprawiają przykrość osobom najbliższym i współbraciom, dlatego też podjął pracę nad sobą. Codziennie czytał Pismo Święte, rozważał Słowo Boże oraz odmawiał różaniec. Długie godziny nocne spędzał na adoracji Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Prosił Go o pomoc w poskramianiu i zwalczaniu negatywnych cech charakteru oraz zdobywaniu i rozwijaniu cnót. W pracy nad przemianą swojej trudnej osobowości kierował się słowami św. Bernarda: „budowa duchowa nie może dźwigać się inaczej, jak na mocnym fundamencie pokory”.
Praca nad sobą przyniosła dobre owoce, Andrzej stał się nowym człowiekiem. Pogodził się z niepowodzeniem. Z pokorą przyjął wolę Bożą, dotyczącą niedopuszczenia go do obrony pracy magisterskiej z filozofii. Potem przez dwa lata odbywał praktyki pedagogiczno-dydaktyczne, najpierw w Braniewie, a potem w Pułtusku. W 1618 roku wyjechał do Wilna i rozpoczął studia teologiczne w Akademii Wileńskiej. Po odbyciu studiów na tym kierunku, również nie został dopuszczony do obrony tez teologicznych, co oznaczało, że nie mógł uzyskać stopnia licencjata teologii. Pan Bóg po raz kolejny pokazał mu, że jego droga powołania ma wyglądać inaczej. Ma być w zakonie oo. jezuitów, ale nie naukowcem w habicie, tylko kapłanem oddanym ludowi Bożemu. Ostatnie lata przed święceniami kapłańskimi poświęcił na przygotowanie się do pracy z ludźmi. 18 grudnia 1621 r. otrzymał święcenia subdiakonatu, a potem diakonatu. 12 marca 1622 r. został wyświęcony na kapłana, przez ks. bp. Eustachego Wołłowicza. Tego dnia odbyła się w Rzymie kanonizacja jezuitów, Ignacego Loyoli i Franciszka Ksawerego, którzy byli założycielami tego zakonu.
Początki życia kapłańskiego
Nowo wyświęcony o. Bobola został wysłany przez przełożonych na wschodnie tereny Rzeczpospolitej, gdzie ukształtowanie terenu było trudne, a chrześcijanie byli podzieleni na katolików i prawosławnych. Istniejące różnice pomiędzy tymi wyznaniami przyczyniały się do ciągłych konfliktów. Wyznawcy Chrystusa byli do siebie wrogo nastawieni i zwalczali się nawzajem. Jedni drugich nazywali bezbożnikami, odszczepieńcami, bądź heretykami. Praca duszpasterska o. Andrzeja w takich warunkach nie była łatwa, wymagała ogromnego samozaparcia i poświęcenia. Jednak on się tym nie zrażał. Z wielkim apostolskim zapałem głosił Słowo Boże wśród tych, którzy zostali oderwani od wiary katolickiej. Szedł również do ludzi którzy zaniedbali sprawy wiary, ponieważ mieli daleko do kościoła. Po jakimś czasie zapomnieli, że są katolikami i należą do Chrystusa. Zaczęli więc żyć tak, jakby Bóg nie istniał.
Jego duszpasterstwo było misyjne. Odwiedzał ludzi w domach, rozmawiał z nimi, rozbudzał w nich żal za grzechy, łagodził wszelkie rozterki i niezgody, wprowadzał dobre obyczaje, które przez wielu były zapomniane, głosił pouczające kazania. Dzięki jego posłudze, wielu powracało na drogi Boże i zmieniało swoje życie.
Główny cel kapłańskiej posługi i owocna praca duszpasterska
Nazywany był „duszochwatem”, inaczej łowcą dusz nieśmiertelnych, ponieważ niestrudzenie zajmował się zdobywaniem dusz ludzkich dla Pana Boga. Chciał się w ten sposób odwdzięczyć za pomoc, którą otrzymał, gdy przeżywał trudności w życiu zakonnym.
Jego największym pragnieniem było to, aby coraz więcej ludzi poznało i pokochało Pana Jezusa. Uważał, że najważniejszym powołaniem każdego człowieka jest jedność z Bogiem i że do tego prowadzi święta wiara katolicka. Dlatego też w każdym sposobnym momencie głosił Ewangelię. Do każdego człowieka odnosił się z dobrocią, miłością i wielkim szacunkiem. Starał się poprzez osobisty kontakt nauczać prawd wiary i moralnych zasad. Głosił, że tylko wierność Chrystusowi, czyli życie zgodne z Bożymi przykazaniami, trwanie w łasce uświęcającej i dobre wypełnianie powierzonych przez Boga zadań, może człowieka uświęcić i doprowadzić do zbawienia. Swoim własnym przykładem pokazywał ludziom, że nie głosi pustych słów, ale sam żyje tym, o czym mówił. Zagubionej duszy potrafił poświęcić wiele czasu, często rezygnując z posiłku i snu. Ludzie, którzy z nim się spotykali, byli pod wielkim wrażeniem tego co robił. Uważali jednak, że „można go podziwiać, ale naśladować się nie da”.
O. Andrzej mocno ubolewał nad podziałem wyznawców Chrystusa na katolików i prawosławnych. Odczuwał to jako zagrożenie dla wiary chrześcijańskiej i wielką ranę Chrystusowego Kościoła. Głównym zadaniem, jakie sobie wyznaczył było pojednanie zwaśnionych stron. Uznał, że najlepszym sposobem będzie nawracanie prawosławnych na katolicyzm. Wiedział, że to nie wszystkim się spodoba i że w ten sposób narazi się wielu ludziom, zwłaszcza hierarchom prawosławnym, ale zrozumiał, że nie może być na to obojętny.
Zatarg z prawosławnymi niepokoił jego współbraci, którzy bali się o swoje życie, dlatego też ojciec Andrzej nie był akceptowany przez wielu z nich. Jednak on się tym nie zrażał i pełnił odważnie powierzoną mu przez Boga misję.
Dzięki żarliwej pracy duszpasterskiej, z prawosławia na wiarę katolicką przechodziły całe wioski. Tak było w przypadku dwóch wsi: Bałandycze i Udrożyn, gdzie na katolicyzm nawrócili się mieszkańcy z 80 domów. W większej części katolickie stało się również miasteczko Janów. To powodowało, że pustoszały cerkwie i duchowni prawosławni tracili wiarygodność i źródło utrzymania. W zetknięciu z niezłomnym jezuitą ponosili same straty. Przegrywali w dysputach, jakie z nim toczyli, gdyż posiadał dużą wiedzę z zakresu wyznania prawosławnego i wiary katolickiej. Znał żywe tradycje obu wyznań oraz pisma Ojców Kościoła Greckiego i Doktorów Wschodu. Dla wyznawców Kościoła prawosławnego stawał się coraz bardziej niewygodny. Zaczęli więc szukać sposobności, by go skutecznie zastraszyć, a najlepiej usunąć.
Ostatnie lata kapłaństwa i męczeńska śmierć
O. Andrzej często zmieniał placówki duszpasterskie i to nie tylko ze względu na zatarg z hierarchami prawosławnymi. Jego duszpasterskie dokonania odbiły się szerokim echem. Władze zakonu jezuitów doceniały jego duże doświadczenie duszpasterskie i dar słowa, którym Bóg go obdarzył. Ceniono go za rozwagę w ocenie ludzi i za roztropność w osądzaniu wielu trudnych spraw. Dlatego też kierowano go do tych miejsc, gdzie był najbardziej potrzebny i gdzie nie każdy kapłan sobie radził.
Kapłańską posługę pełnił w takich miejscach jak: Nieśwież, Wilno (6 lat), potem Bobrujsk, gdzie był przełożonym tamtejszego zakonu jezuitów. Kolejnymi placówkami jego duszpasterskiej posługi były: Płock, Warszawa, Łomża, ponownie Wilno i Pińsk. W niektórych miejscach był kilkakrotnie, jednak nie sprzeciwiał się temu przenoszeniu. Wszędzie służył z miłością i wielkim oddaniem. Do jego podstawowych zajęć duszpasterskich należały: głoszenie kazań, katechez, spowiedź i służba ludziom biednym. Prowadził tzw. komentarz Pisma Świętego. Pracował również w szkołach jezuickich i prowadził Sodalicje Marjańskie. W Warszawie obejmował zaszczytny urząd kaznodziejski w kościele p.w. Matki Bożej i miał za zadanie utrzymywać dobre kontakty z magnatami.
Podczas pobytu w Pińsku, po raz pierwszy zaistniało dla niego i jego współbrata o. Szymona Maffona realne zagrożenie utraty życia, dlatego też obaj opuścili to miejsce i udali się w zachodnie strony kraju. Ojciec Szymon wyruszył do miejscowości Horodca i tam posługiwał w parafialnym kościele. Jednak 15 maja na tutejszą plebanię niespodziewanie napadł oddział kozacki pod wodzą Zielenieckiego i Popeńki. Pojmali oni ojca Maffona i po okrutnych torturach zamordowali. Potem udali się do Janowa Poleskiego i tam z zimną krwią zabijali katolików, których wskazywała im ludność prawosławna. Wyznawcy Kościoła Wschodniego podburzali również ukraińskich Kozaków do zabicia o. Boboli, którego nazwali wielkim szkodnikiem.
Tymczasem o. Andrzej Bobola ukrywał się w czasach tej grozy na dworze Przychodzkiego, dzierżawcy wsi Mobilno w Peredyle. Jednak i tam niezłomny kapłan nie był bezpieczny. Gdy straszliwe wieści o mordach dotarły do Peredyla, wsiadł na wóz i postanowił udać się w inne miejsce. Niestety nie zdążył nigdzie się schronić, gdyż w drodze dopadł go oddział kozacki, który dokonał barbarzyńskich zbrodni w Janowie. Woźnicy udało się zbiec i ukryć w lesie, natomiast o. Bobola pozostał w wozie. Swoje życie zawierzył Bogu i oddał w ręce okrutnych katów. Ci zabrali go do Janowa Poleskiego, jak im nakazał dowódca. Potem z szatańską, obłędną wręcz wściekłością rzucili się na niego, zdarli odzienie, przywiązali do pala i poddawali jeszcze okrutniejszym torturom, szyderstwom, kpinom niż jego współbrata, ojca Szymona. W końcu zabili go po wielu strasznych męczarniach jakie mu zgotowali. Było to w wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego, 16 maja 1657 r. o godzinie trzeciej po południu. O. Andrzej Bobola był wśród jezuitów 49 ofiarą nienawiści do kapłanów katolickich.
Wkrótce rozeszła się wieść, że do Pińska zbliżają się polskie wojska. Wtedy Kozacy zaczęli opuszczać miasto oraz okoliczne miejscowości i w popłochu uciekali. To co pozostawili po sobie budziło grozę. W wielu miejscach odkrywano ślady ich zbrodni. Jednak najbardziej przerażający widok ludzie ujrzeli w rzeźni w Janowie. Było tam zmasakrowane, ociekające krwią ciało o. Andrzeja Boboli. Miejscowy proboszcz polecił, aby je przenieść na plebanię, a potem do kościoła. Następnie powiadomiono o tym zdarzeniu jezuitów z pińskiego zakonu, którzy po przybyciu nałożyli na ciało męczennika sutannę jezuicką, położyli je na wozie i odwieźli do Pińska. Potem zapisali w Kronikach datę jego męczeńskiej śmierci, ciało włożyli do czarnej drewnianej trumny, umieścili na wieku napis po łacinie: Pater Andreas Bobola Societatis Jesu i złożyli w podziemiach kościoła, obok trumien innych zakonników.
Druga część z serii artykułów o św. Andrzeju Boboli już w przyszłym tygodniu ukaże się na portalu twojradom.pl.
Źródło i foto: „Duszochwat ze Strachociny” ks. Józef Niżnik