Wywiady

Świat dzieci i młodzieży, był i jest mi bliski – rozmowa z ks. Lechem Gralakiem

Małgorzata Magnowska: Zespół wokalno-instrumentalny działał od lat 40‑tych. Byliście najstarszym zespołem w Polsce wykonującym piosenkę religijną. Jak to wszystko się zaczęło?

Ksiądz Lech Gralak: Tak niewinnie się to zaczęło… Muzyka religijna od zawsze była moją pasją.

Kiedy w 1975 roku, tuż po święceniach, zostałem poproszony, abym zastąpił ks. Edmunda Ścigalskiego, który ciężko zachorował na serce, przyjechałem do księży Filipinów w Radomiu. Po kilku dniach od mojego przybycia, ks. Ścigalski zmarł. Wtedy moi koledzy: ks. Grzybowski, nieżyjący już ks. Zieliński oraz ks. Pakuła poprosili mnie, abym pozostał, choćby na miesiąc, gdyż kościół rektoralny był nad wyraz rozwojowy, a księża mieli dużo pracy. Zaraz na początku września zainteresowałem się dziećmi od strony artystycznej. Nazbierałem tych dzieciaków i zaczęło to kręcić się bardzo szybko, zwłaszcza, że pod koniec września już zbieraliśmy jakieś laury. Tak mi było żal to opuszczać i zostałem na rok. Po roku miałem już ukształtowany obraz muzyczny i wokalny. Było dwóch akordeonistów, dwóch gitarzystów i oczywiście mnóstwo dzieciaków do śpiewania. Tym bardziej mi było żal to zostawić, a już we wrześniu 1976 roku na festiwalu zajęliśmy pierwsze miejsce. Warunki były trudne, ponieważ nie było ani kościoła, ani porządnej sali katechetycznej. Po prostu nic nie było i dlatego we własnym pokoju zaczęliśmy rzeźbić tę muzykę, nasze wokale i rozwój. Zaczęliśmy powoli wyjeżdżać poza Radom. Po pierwszym roku, został powołany z prawdziwego zdarzenia – zespół muzyczny. Z grupy kilkudziesięciu dzieciaków, wybrałem najzdolniejszych i zostawiłem w tej wokalnej grupie. Krótko mówiąc: nie było łatwo, ale daliśmy radę i przetrwaliśmy czterdzieści lat.

Jak układała się księdzu współpraca z zespołem?

Od zawsze kochałem dzieci i młodzież i nigdy nie uważałem, że dzieci, czy młodzież mi przeszkadzają w życiu kapłańskim. Przeciwnie, czułem się w ich gronie bardzo dobrze. To był mój taki świat, który sobie niejako ukształtowałem. Świat dzieci i  młodzieży, był i jest mi bliski.

Sensem zespołu Oratorium była ewangelizacja poprzez śpiew. Jak ksiądz sądzi, jest szansa na reaktywację zespołu?

Moja zasada jest taka: może to jest radykalne, ponieważ dzieła powstają i trwają długo, ale ludzkie dzieła mają początek i koniec. Na etapie mojej pracy ewangelizacyjnej przez muzykę, zastanawiałem się nad sposobem zastąpienia mojej osoby, ale doszedłem do wniosku, że niestety nie będzie nikogo, kto by chciał tak całkowicie poświęcić się kosztem odrobiny swojego życia. Próby moje wypadły dość negatywnie. Pytałem, czy też inspirowałem jednego, czy drugiego duchownego z moich wychowanków, po czym oni stwierdzili, że nie chcą mieć takiego życia jak ja. To jest niesamowite, wprawdzie pozytywnie, ale uwikłane… Żeby dzieło nie uległo tak zwanemu rozmazaniu, tylko, żeby miało swój wymiar historyczny, żeby to była klasa, to moja zasada jest krótka: zaczęło się i skończyło się. Zamknąłem to w przedziale czterdziestu lat. Robiłem, co mogłem, przewodziłem przez ten okres, nie oszczędzałem się. Z młodzieżą szarpałem się, dźwigając ten ciężar, począwszy od sprzętu, aż po wszystkie wydarzenia z tym związane. Doszedłem do wniosku, że było sobie dzieło. Zostało w historii udokumentowane w 34 tomach kroniki, wiele filmów zostanie, niech potomni to dla historii opracują.

Był ksiądz założycielem zespołu Oratorium, przez 40 lat opiekował się ksiądz zespołem. Czy nie przesadnym stwierdzeniem było by powiedzieć, że ks. Gralak i zespół wokalno-instrumentalny Oratorium to jedna całość?

Trzeba było by, tak to ująć: jak wezmę pod uwagę ludzi, którzy mają jakąś charyzmę, a trzeba ją mieć dla takiego dzieła. Mamy na to przykłady, gdy chodzi o telewizję Trwam, czy też o Radio Maryja. To jest dzieło Kościoła. Mówiąc tutaj o ojcu Rydzyku,to jest charyzma,a bez tej charyzmy nie dokona się takiego dzieła.

Zawsze powtarzam,że gdyby Świątynia Opatrzności spotkała takiego „charyzmatyka", to była by już dawno skończona.Niech to będzie, że to ma związek z moją osobą, ale to nie o to chodzi, że człowiek to dla jakiejś tam chwały do życia, powoła takie dzieło. Niewątpliwie, wielu kapłanów do dzisiaj, gdy mówi o pionierskiej roli tego księdza i tego zespołu i w obecnym czasie, gdy biorą gitarę, czy jakiś inny instrument do kościoła i sami, czy z młodzieżą działają. Ktoś komuś nadał jakiś taki nowy styl, nowy nurt, który się sprawdza, bo muzyka w kościele ma swoją wielką wymowę. Ludzie na ogół nie są przyzwyczajeni do odbioru muzyki poważnej. Są tylko nieliczne osoby, a większość ludzi w tej bardzo popularnej otoczce, tak ją obiera. Prosta, śpiewna, niech będzie piękną i czytelną Ewangelią, żeby nie została przysłonięta ta treść ewangeliczna – głośną, brzydką muzyką. Udało nam się stworzyć wspólnie z muzykami,wokalistami,aranżerami,piękno,które zostanie.

Zespół Oratorium był znany nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Proszę mi powiedzieć, jakie kraje na przełomie 40 lat odwiedziliście?

Na przełomie 40 lat odwiedziliśmy 29 razy Stany Zjednoczone oraz Kanadę aż, dalej Niemcy, Francję, Białoruś, Litwę oraz Ukrainę. Ale, gdy chodzi o wyprawy, to koncentrowały się głównie na Europie Zachodniej, gdzie nie było łatwo się przedostać. W roku 1987 czy 1988 przerzuciłem się za ocean, gdzie musiałem bardzo szybko nauczyć się menedżerowania w tym świecie, tak daleko oddalonym od nas. To była inna ta menadżerka, inna niż w Europie. Każdy wyjazd dodawał wiedzy i wielu znajomych, którzy pomagali. Bez ich pomocy, absolutnie by się to nie udało. Mam satysfakcję, że przemierzyłem 46 stanów na 50 oraz 6 prowincji kanadyjskich na 10.

Jakie wydarzenia utkwiły księdzu szczególnie w pamięci, jeśli chodzi o wyjazdy zagraniczne?

Na przełomie lat 80-tych a 90‑tych, znalazłem się na Białorusi i zorganizowałem tam z księdzem z Lidy turę po Białorusi, spotkania z ludźmi po Litwie, którzy doświadczyli tak wielkiego cierpienia, bólu straty swoich bliskich, wywózek, wszelkiego rodzaju śmierci, wywłaszczenia z ich majątków. Ci ludzie, którzy od końca lat trzydziestych, po raz pierwszy mieli możliwość zapoznać się z muzyką religijną i patriotyczną. Tak to było w Lidzie, tak to było w wielu innych miejscowościach w Grodnie, ale także i na Litwie, zwłaszcza w okręgu Solecznikowskim. Ich reakcja i odbiór, to było dla mnie jakby nowe odkrycie. Ludzie, którzy tak doświadczeni, potrafili okazać swoją niezwykłą reakcję na to, co im się zaproponowało. Z nami poniekąd przemierzał szlaki, pierwszy od końca lat 30-tych biskup Białorusi – ks. bp Kondrusiewicz, który został obecnie konsekrowany na tamten teren. W okręgu Solecznikowskim, kołchozowa sala, gdzie najpierw odbyła się Msza Święta z oprawą muzyczną naszego zespołu. Podczas koncertu przyjechała delegacja z oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów kołchozu, z pytaniem, czy nie dałoby się zorganizować dodatkowego koncertu w nocy , ponieważ cała sala jest wypełniona i ludzie marzną. Aby mogli doświadczyć czegoś podobnego, nie zastanawiając się długo, choć byliśmy dość zmęczeni, bo kościół był pełny, a występ trwał 3 godziny, pojechaliśmy do kołchozu. Koncert tam trwał prawie 2 godziny. Rykowisko było nieprawdopodobne. W pewnym momencie weszła na scenę bardzo inteligentna osoba. Kobieta klęknęła i wzięła za sutannę, po czym ją ucałowała i z płaczem powiedziała takie słowa: „Teraz o Zbawco, pozwól odejść swojej służebnicy w pokoju, bo moje oczy ujrzały zbawienie świata”. Wyjątkowo poruszyła mnie ta sytuacja i nie mogłem powstrzymać łez.

Szczególne osiągnięcia Oratorium? (nagrody, wyróżnienia)

W czerwcu 2000 roku, zespół otrzymał prestiżową nagrodę „Złoty Mikrofon” od austriackiej firmy AKG za pełnienie roli ambasadora naszego kraju w świecie oraz za przekaz kultury muzycznej.

W 2008 roku otrzymałem Krzyż Wolności i Solidarności w Radomiu z rąk prezesa Kamińskiego.

W zeszłym roku ksiądz zrobił doktorat, jaki był temat?

Tytuł mojej pracy doktorskiej brzmi: „Inwigilacja pieszych pielgrzymek przez SB w ramach spraw obiektowych Pątnicy”. Po krótce, opowiem, jak to się zaczęło od początku: w 2006 roku jeden z pracowników Instytutu Pamięci Narodowej w Radomiu, który w archiwum z racji na pełnioną funkcję, penetrował źródła. Dogrzebał się zespołu dokumentacyjnego pod kryptonimem „Pątnicy” i kiedy zaczął to studiować, zwrócił uwagę, że bardzo często pojawia się tam  moje nazwisko. Złożył mi wizytę w klasztorze przy ulicy Grzybowskiej. Po rozmowie ze mną, nakłonił mnie, abym wystąpił po dokumentację, związaną z moją osobą, ponieważ pojawiło się wielokrotnie tam moje nazwisko.            Idąc za ciosem, wstąpiłem do IPN. Zostały przygotowane mi bardzo obszerne materiały, ale animizowane, więc nie miałem możliwości odkrycia nazwisk SB-ków, czy tajnych współpracowników. Po czym zaproponował, abym wystąpił o status pokrzywdzonego, ponieważ istnieje podstawa, aby taki status mi przyznać. W związku z tym wystąpiłem i owy  status dostałem po pół roku. Jak dostałem ten status, zamówiłem sobie materiały i te materiały zostały niejako odtajnione. Padły tam również nazwiska SB-ków. I to mnie zainspirowało do tego, żeby badać głębiej, ponieważ ostatecznie to był kontekst, związany z moim nazwiskiem. Jeden z moich kolegów profesorów doradził mi, abym poszukał sobie promotora, to wtedy będę miał drogę otwartą do wszystkich swoich dokumentów, jakich będę chciał. Polecił mi również bardzo fajnego księdza historyka, ks. Stanaszka. Spotkałem się z nim. Był to bardzo młody, sympatyczny człowiek po czterdziestce i już z habilitacją oraz profesurą. W trakcie rozmowy zadał mi jedno pytanie: „Czy ty będziesz miał na to czas, aby zagłębić się w akta?” Wtedy odpowiedziałem krótko, po wojskowemu: „Tak jest!”. I tak to się zaczęło… Po upływie 2 lat badań,  promotor zachęcił mnie do napisania pracy. Było wyjątkowo ciężko, ale się udało. W ciągu 6-letniej, intensywnej pracy, napisałem w końcu doktorat w oparciu o 5 tys. źródeł. Nie ukrywam, że materiał jest bardzo bogaty. Czekam teraz na publikację i jak będzie publikacja, wtedy się ujawnię. W grudniu 2014 roku na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II na Wydziale Historii, obroniłem swoją rozprawę.

A dalsze plany księdza na emeryturze?

Emeryt powinien troszkę odpocząć, ponieważ zaczyna mu lenistwo smakować. Póki co, myślę, że można było by coś napisać, ale jeszcze nie teraz. Muszę pewne sprawy sobie poukładać, po porządkować. Troszkę zobaczyć, jak wygląda Polska i świat z perspektywy emeryta. I zaczynam to robić.