Na czasie O tym się mówi Okiem redakcji Społeczeństwo Wyróżnione

Nie promujmy in vitro. Leczmy niepłodność

In vitro nie jest metodą leczenia niepłodności. Jest to procedura sztucznego rozrodu nie zajmująca się w żaden sposób przyczynami problemu, a prowadząca do „osiągnięcia ciąży” w wyniku szeregu, dość wątpliwych z punktu widzenia medycznego i moralnego, poczynań.

Pragnienie dziecka ze strony małżonków jest czymś całkowicie naturalnym. Niepłodność, jakakolwiek byłaby jej przyczyna i rokowanie, jest dla nich ciężką próbą. Zmaga się z nią blisko 20% par w Polsce, czyli około 1,5 miliona osób. Jednymi z najbardziej prozaicznych powodów (nie jedynymi!) są stres czy zła dieta, czyli ogółem po prostu niewłaściwy tryb życia. Trzeba w tym miejscu odróżniać niepłodność od bezpłodności, czyli trwałej niezdolności do zostania rodzicami m.in. w wyniku uszkodzeń narządów płciowych.

Wszystko co dzieje się z naszym organizmem ma swoje przyczyny. Wszelkie choroby są dla nas sygnałem ostrzegawczym – nasze ciało mówi nam „przepracowujesz się”, „masz złe relacje z bliskimi, denerwujesz się”, „jesz śmieciowe jedzenie” itd. Taką chorobą jest także niepłodnosć, określana mianem „plagi zdrowotnej XXI wieku”. Upowszechnienie niepłodności także ma swoje źródła. Coś się w naszym społeczeństwie wyraźnie pozmieniało przez ostatnie dekady. I to zdecydowanie nie na lepsze.

Dziecko jest najważniejsze

Współczesnemu człowiekowi wmawia się „możesz być kim chcesz” i „możesz robić co chcesz”, co jest zwykłym kłamstwem. „Bycie” i „robienie” co się „chce”, kończy się w 99% przypadkach na wchłonięciu tego co wielkie korporacje czy inni „influencerzy” nam wmawiają. Wielu ludzi niestety uwierzyło w taką „wolność”, co ma swoje konsekwencje także w dziedzinie planowania rodziny. Ograniczenia naturalne potencjalni rodzice chcą obchodzić za pomocą technologii – pragną efektów nie sięgając do źródeł problemu. Dziecko staje się nie naturalnym owocem miłości, a w pewnym stopniu – jakby to brutalnie nie brzmiało – „produktem laboratoryjnym” zamówionym przez wychowawców (nie zawsze przecież rodziców, zależnie od techniki in vitro nasienie może być pobierane od obcego mężczyzny lub ciąża może być donoszona przez obcą kobietę). Zupełnie inne funkcje pełni naprotechnologia – skuteczna metoda mająca monitorować i utrzymywać zdrowie prokreacyjne u kobiet i mężczyzn, obejmująca również leczenie niepłodności. Oczywiście nie jest ona przydatna w przypadkach trwałej bezpłodności, które jednak są znacznie rzadsze niż możliwa do faktycznego wyleczenia niepłodność. W tym przypadku dla par pragnących dziecka jedynym wyjściem jest adopcja lub in vitro – przy czym to pierwsze rozwiązanie budzi zdecydowanie mniej kontrowersji i faktycznie pomaga już żyjącemu dziecku.

Podkreślmy, zdawałoby się dość banalny fakt, że w procesie prokreacji centralną postacią jest… dziecko, bo to o cud (podkreślmy to słowo!) powstania nowego życia właśnie chodzi. Najważniejsze jest dobro dziecka, a nie choćby najbardziej szlachetne – a praktyka życia wskazuje, że jednak bardziej egoistyczne – pragnienie małżonków. Każde dziecko powinno być przyjęte jako efekt miłości rodziców (dla osób wierzących także Boga), a nie jako coś co się małżonkom „należy”. Każde dziecko ma prawo być poczęte w naturalny sposób, w rodzinie, z miłości i dla miłości. Ma prawo być oczekiwanym dla siebie samego, a nie dlatego, że ma służyć jakiemuś celowi (np. zaspokojeniu potrzeb rodziców). Dziecko jest jest osobą obdarzoną „podmiotową” godnością i jako takie nie może być chciane jako „przedmiot” prawa. Raczej jest ono „podmiotem” prawa, co oznacza, że dziecko poczęte też ma swoje prawa – w tym do tego, by począć się w pełnym szacunku wobec faktu, że jest ono osobą. Rodzice nie posiadają żadnego „prawa do dziecka”.

Okiem eksperta

W wywiadzie dla brytyjskiego „The Guardian”, ekspert w dziedzinie płodności dr Gedis Grudzinskas stwierdził, że zbyt dużo wiary pokładamy w medycznych rozwiązaniach tego problemu.

Jak mówi, „musimy przestać udawać, że rozwój medycyny pozwoli na luksus opóźnionego zakładania rodziny”. „Płodność zaczyna spadać po 28. roku życia. W przypadku niektórych kobiet dzieje się to bardzo szybko, u innych jest to powolny proces. Spadek przyspiesza około 35. roku życia. Nawet jeśli bylibyśmy w stanie przewidzieć datę menopauzy i dokładnie wiedzieli, ile pozostało komórek jajowych, na tym etapie nie potrafimy powiedzieć, w jakim stanie są te komórki. To, że została ich jakaś liczba, nie oznacza jeszcze, że są zdrowe i normalne” – podkreśla.

„U kobiet po trzydziestce jeden na trzy zarodki, które wyglądają normalnie, będzie genetycznie wadliwy. Może się nie zagnieździć albo wcześniej czy później ulec poronieniu. Albo rozwinie się zespół Downa. Około czterdziestki tak jest z dwoma na trzy zarodki, a w wieku 44 lat jeszcze gorzej. Innymi słowy, nawet w przypadku stosunkowo młodej, trzydziestoletniej kobiety, przy prawidłowym przebiegu ciąży, nigdy nie ma gwarancji, że dziecko będzie zdrowe” – mówi Grudzinskas.

Naukowiec krytykuje „pozerstwo” związane z posiadaniem potomstwa: „Skąd możemy się dowiedzieć czegoś o płodności? Telewizja, internet, te wspaniałe zdjęcia czterdziestoletnich kobiet z Hollywood przechadzających się z dziećmi. Każdy zakłada, że genetycznie to ich dzieci, ale niekoniecznie tak jest”.

Jak zauważa, wiek, w którym kobiety rodzą pierwsze dziecko, powoli rośnie. W wielu krajach przekracza 30 lat (w Polsce jest to 27 lat). „Nie wydaje mi się to bezpośrednio związane z tym, jak kobiety postrzegają siebie. I zbyt łatwo byłoby powiedzieć, że świat jest pełen mężczyzn, którzy nie są zdolni do tworzenia związków. Chodzi o coś innego” – twierdzi Grudzinskas. W jego opinii może to być związane z niewłaściwie ulokowanym zaufaniem do medycyny. „Kobiety nie powinny opóźniać założenia rodziny. Jednak aby tak było, społeczeństwo musi się zmienić. Kobiety powinny mieć odpowiednio dużo czasu na dziecko, nie tracąc możliwości rozwoju zawodowego. W chwili obecnej widzimy kobiety, które mają tendencję do lepszego radzenia sobie w miejscu pracy, zachowując się jak mężczyźni (czyli odkładając urodzenie dziecka albo w ogóle się o to nie troszcząc). Czy tego chcemy?” – podkreśla.

Według Grudzinskasa zachęcanie do wcześniejszego rodzenia dzieci powinno być naszym głównym problemem: „To naprawdę jest problem całego społeczeństwa. Moim zdaniem najważniejszą rzeczą jest zwrócenie uwagi na ograniczenia technologii”.

Wady wrodzone, ofiary in vitro i moralność

„Chciejstwo” rodziców nieuwzględniające naturalnych ograniczeń ich organizmów ma swoje tragiczne konsekwencje. Są to liczne wady wrodzone wśród poczętych za pomocą in vitro dzieci, a także embriony, zalążki nowego życia, zabijane jako „niepotrzebne”.

W badaniach obejmujących 51 tys. dzieci, w tym 4800 z in vitro, przeprowadzonych na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, stwierdzono, że ryzyko wad wrodzonych u tych drugich wzrasta o 25 proc. w stosunku do dzieci poczętych naturalnie. Z kolei badacze z uniwersytetu w Nankinie na podstawie przeglądu 46 raportów na temat wad wrodzonych obejmujących 120 tys. dzieci podali, że ryzyko ich wystąpienia w wyniku zastosowania metody in vitro i wstrzykiwania plemnika do komórki jajowej (ICSI) wzrasta o 37 proc. W czasopiśmie naukowym „Nature” podano dane z Western Australia Reproductive Technology Registry. Dzieci z in vitro miały, jako roczne niemowlęta, dwukrotnie większą liczbę defektów wrodzonych (9% wobec 4,2%). Dotyczy to wad serca i układu krążenia, wad układu pokarmowego i powłok jamy brzusznej, wad centralnego układu nerwowego i układu moczowo-płciowego.

Do sztucznego zapłodnienia wykorzystywane są różne metody. Np. w metodzie zapłodnienia pozaustrojowego (FIVET – fertilization in vitro with embrion transfer) pobiera się komórki rozrodcze zarówno od kobiety, jak i od mężczyzny (mogą zostać one pobrane także od „dawców”), następnie dokonuje się zapłodnienia „na szkle” – poza ciałem kobiety. Zarodki po zapłodnieniu w probówce, po kilku dniach podaje się cewnikiem do jamy macicy, gdzie ma dojść do ich implantacji. I teraz to co najbardziej szokujące – im więcej zarodków uzyskamy in vitro, tym większa szansa na zagnieżdżenie (ogólna skuteczność in vitro jest dość niska, wynosi ok. 20% – przy wielokrotnym stosowaniu wzrasta), w tym celu wcześniej u kobiety stosuje się hormonalną stymulację owulacji, co pozwala na wzrost kilku lub kilkunastu pęcherzyków jajnikowych w jednym cyklu (co ma swoje poważne konsekwencje zdrowotne). Zazwyczaj, zależnie od wieku kobiety, wprowadza się od 2 do 4 zarodków. W przypadku gdy dojdzie do rozwoju większej niż „pożądana” liczby zarodków, proponuje się parze „selektywną redukcję zarodków” – zabicie wybranych dzieci w przypadku ciąży mnogiej!

Sztuczna inseminacja domaciczna nasieniem męża lub „dawcy” jest jeszcze inną metodą in vitro. W tym przypadku ewentualna ciążą może być efektem wprowadzenia do jamy macicy plemników zupełnie obcego mężczyzny… Równie szokujące jest wykorzystanie ciała osoby spoza małżeństwa, jak to ma miejsce w przypadku tzw. „macierzyństwa zastępczego”, gdy zarodek uzyskany z połączenia gamet rodziców wszczepiany jest do macicy innej kobiety, która pełni rolę swoistego „inkubatora”.

Najwyraźniej przeciwko in vitro od dawna występuje Kościół katolicki. Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae” z 25 marca 1995 r. pisał: „Różne techniki sztucznej reprodukcji, które wydają się służyć życiu i często są stosowane z tą intencją, w rzeczywistości stwarzają możliwość nowych zamachów na życie. Są one nie do przyjęcia z punktu widzenia moralnego, ponieważ oddzielają prokreację od prawdziwie ludzkiego kontekstu aktu małżeńskiego, a ponadto stosujący te techniki do dziś notują wysoki procent niepowodzeń: dotyczy to nie tyle samego momentu zapłodnienia, ile następnej fazy rozwoju embrionu wystawionego na ryzyko rychłej śmierci”.

Jednak aby odrzucić in vitro nie trzeba być osobą wierzącą. Jest to procedura, która próbuje oszukać naszą, pełną ograniczeń, naturę. Jeżeli za pomocą technologii chcemy „przeskoczyć” problemy sygnalizowane przez nasze ciało to możemy być pewni – one prędzej czy później, w ten czy inny sposób powrócą.