Choć żyjemy w państwie demokratycznym, wielu obywateli wciąż nie odczuwa realnego wpływu na decyzje, które kształtują ich codzienność. Partie polityczne zmieniają się przy władzy, obietnice wyborcze brzmią znajomo, a odczuwalne skutki tych rządów często rozmywają się gdzieś pomiędzy budżetami, ustawami i politycznymi kompromisami. Dlatego właśnie rośnie znaczenie form demokracji bezpośredniej – takich jak referendum.
Referendum nie jest nowinką ustrojową ani narzędziem dla elit. To jedna z najprostszych i najbardziej czytelnych metod wyrażenia zbiorowej woli. Kartka wyborcza z jednym pytaniem i tylko dwoma możliwymi odpowiedziami staje się nie tylko głosem, ale i deklaracją obywatelskiej dojrzałości. To w tym akcie najpełniej przejawia się zasada: „to my decydujemy”.
Oczywiście, nie każde referendum niesie za sobą przełom. Bywa, że niska frekwencja odbiera mu znaczenie, innym razem – mimo dużego zainteresowania – jego wynik nie zostaje w pełni zrealizowany przez władze. Ale mimo tych ograniczeń, każde takie głosowanie zostawia ślad: pokazuje nastroje społeczne, wyznacza kierunek myślenia, stawia pytania, które później trafiają do debaty publicznej.
Referendum to także próba społecznej samoświadomości. Udział w nim wymaga zaangażowania, choćby podstawowej wiedzy o temacie, umiejętności samodzielnego wyciągania wniosków. To nie polityk ani dziennikarz, ale każdy obywatel z osobna podejmuje decyzję, która potem składa się na zbiorowy werdykt.
W dobie spadku zaufania do instytucji publicznych i rosnącego rozczarowania polityką, warto przypomnieć, że demokracja to nie tylko prawo do wyboru raz na cztery lata. To także odpowiedzialność za wspólne decyzje, które można i trzeba współtworzyć. Referenda – choć rzadkie i często niedoceniane – są właśnie taką szansą. Trzeba tylko chcieć z niej skorzystać.
