Historia O tym się mówi Radom i okolice Wyróżnione Wywiady

Koronacja obrazu Pani Ziemi Radomskiej w Starej Błotnicy – wielkie duchowe wydarzenie i prowokacje SB

Koronacja obrazu Pani Ziemi Radomskiej w Starej Błotnicy / fot. IPN-SK

Obraz Madonny Błotnickiej, Królowej i Pani Ziemi Radomskiej ukoronowany został 21 sierpnia 1977 roku. W uroczystości wzięło udział nawet 200 tys. ludzi, podczas gdy ówczesne województwo radomskie liczyło ok. 800 tys. mieszkańców. To tutaj kard. Karol Wojtyła stanął w obronie radomskich robotników. W odpowiedzi na aktywność Kościoła Służba Bezpieczeństwa podjęła szeroko zakrojone działania inwigilacyjne i dezintegrujące, które były prowadzone aż do 1980 roku… O tym wszystkim opowiedział dr Krzysztof Busse, autor książki „Między zawierzeniem a dezintegracją. Koronacja obrazu Matki Bożej Pocieszenia w Starej Błotnicy”. Rozmawiał Adam Szabelak.

Zdjęcie tytułowe: Widok na tłumy wiernych zgromadzonych na koronacji obrazu Matki Bożej Pocieszenia w Starej Błotnicy z perspektywy ołtarza. Fot. IPN

Adam Szabelak: Jaka jest historia kościoła w Starej Błotnicy. Dlaczego władze kościelne zdecydowały się na wyróżnienie tego miejsca koronacją obrazu Matki Bożej?

Dr Krzysztof Busse: Parafia w Starej Błotnicy należy do najstarszych parafii na ziemi radomskiej i być może również w całej Polsce. Pierwsza świątynia miała powstać pod wezwaniem świętego Piotra, tak jak na przykład na Piotrówce w Radomiu. To by wiązało ją z okresem tuż po przyjęciu chrztu przez Polskę. Natomiast z całą pewnością kościół w Starej Błotnicy znany był według niektórych źródeł już w XII i XIII wieku, a na pewno istniał w 1403 roku, więc jest to ośrodek kultu religijnego o wielowiekowej tradycji. Kościół, który dzisiaj możemy oglądać, to świątynia późnobarokowa, budowana przez ponad 100 lat, konsekrowana w połowie XIX wieku.

Jeżeli natomiast mówimy o najważniejszym obiekcie w sanktuarium, czyli o obrazie Matki Bożej Pocieszenia, to jego początkowe losy owiane są mgłą tajemnicy. Trudno powiedzieć, jaką drogą trafił do Starej Błotnicy. Legendarny przekaz głosi, że został on odnaleziony podczas orki, ale tę historię należy między bajki włożyć. Natomiast pierwsze relacje dotyczące cudów związanych z tym obrazem datowane są na XIV wiek. Niestety spisywana przez kilka stuleci księga dotycząca łask doznanych za wstawiennictwem Matki Bożej zaginęła w czasie I wojny światowej, więc o szczegółach trudno mówić.

Sam obraz jest szkoły bizantyjskiej. Przedstawia on Bogurodzicę z Chrystusem typu hodegetria, czyli Matkę Bożą wskazującą Drogę, czyli Chrystusa. Dzisiaj oglądamy obraz w takiej formie, w jakiej został przez nieznanego malarza namalowany, być może pod koniec XIV w. Przez kolejne stulecia był on przemalowywany co najmniej czterokrotnie, co gruntownie go zdeformowało. Pierwotny wizerunek został odsłonięty podczas prac konserwatorskich przed koronacją w 1977 roku. I tak zmiana wynikająca z prac konserwatorskich była niejako zarzewiem tego, co się wydarzyło już po koronacji.

O tych wydarzeniach jeszcze porozmawiamy. Podczas II wojny światowej Niemcy planowali w tym rejonie stworzyć duży poligon, w związku z czym kościół miał zostać wyburzony. W tej sprawie bezskutecznie interweniował biskup Lorek. Jednak później niespodziewanie Niemcy odstąpili od zamiaru wyburzenia kościoła. Z czego to wynikało?

Człowiekiem, który spowodował tę zmianę, był ówczesny proboszcz, ksiądz Stanisław Głąbiński. Mówiąc w skrócie: napisał on w akcie desperacji pismo do władz niemieckich z prośbą o wytrzymanie wysiedleń, które – ku jego zaskoczeniu – zostało uwzględnione. Uznano to za wydarzenie cudowne, bo Niemcy w innych miejscach byli bezwzględni i wokół Radomia wysiedlono naprawdę wiele wiosek. Przykład to Lager Kruszyna zlokalizowany na terenie dzisiejszych gmin Jastrzębia, Głowaczów, Jedlnia-Letnisko. Tam wysiedlenia były ogromne. Jak w Goryniu na przykład, gdzie kościół został opuszczony.

Tak więc interwencja ks. Głąbińskiego przyniosła skutek zaskakujący dla samych Niemców. Pojawił się u niego w pewnej chwili wysoką rangą oficer niemiecki, który powiedział mu, parafrazując, że ksiądz musi mieć niesamowite układy, że do wysiedlenia nie doszło. Dotyczyło to nie tylko samego kościoła, ale także okolicznych wsi. Sam ks. Głąbiński zupełnie nie spodziewał się, że ktokolwiek chociażby przeczyta jego pismo.

Bezpośrednie przygotowania do koronacji rozpoczęły się już rok przed samą uroczystością, na którą miał przybyć sam kardynał Wyszyński. W jednej z notatek funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa, że „działalność dewocyjna i duszpasterska księży na tym odcinku z roku na rok potęguje się”…

Rok przed koronacją rozpoczęła się ostatnia prosta wieloletnich przygotowań do wydarzenia, na którym zależało zarówno ks. Głąbińskiemu, jak i bp. Piotrowi Gołębiowskiemu, pochodzącemu z niedalekiego Jedlińska.

Te przygotowania trwały już od połowy lat 60., gdy bp Lorek dekretem ustanowił sanktuaria o znaczeniu diecezjalnym, wśród których znalazła się również Stara Błotnica. Już po wojnie rozwijała się ona jako ośrodek pątniczy za sprawą wikariusza ks. Antoniego Mąkosy, od 1965 r. następcy ks. Głąbińskiego. Koronacja musiała być poprzedzona zgromadzeniem odpowiedniej dokumentacji, analizowanej następnie przez Stolicę Apostolską, która oficjalną zgodę wydała w 1973 roku. W tym samym roku proboszczem parafii został ks. Józef Gałan, na którego spadł cały ciężar przygotowania parafii, wiernych, oraz związany z renowacją obrazu. Sama koronacja miała miejsce 20 i 21 sierpnia 1977 r. Było to wydarzenie o naprawdę dużym znaczeniu.

Do Starej Błotnicy przyjechało 24 biskupów. Imponująca była także liczba wiernych uczestniczących w uroczystości. Według niektórych danych było to nawet 200 tys. osób. Bardziej ostrożne dane Służby Bezpieczeństwa mówią o 60-70 tys. pątników. Wydaje się, że ta liczba mogła oscylować w granicach 150 tys. To pokazuje jak silna była odpowiedź wiernych na wezwania, które słyszeli z ambon we wszystkich kościołach diecezji sandomierskiej, przede wszystkim na terenie województwa radomskiego, liczącego w tym czasie ok. 800 tys. mieszkańców. To pokazuje skalę tego wydarzenia.

Dlatego też ówczesny metropolita krakowski Karol Wojtyła mówił o „pospolitym ruszeniu dusz”. Skąd się wziął ten sukces frekwencyjny? Przecież to wszystko działo się rok po wydarzeniach radomskiego czerwca. Na wolność wychodzili skazani na kary więzienia w ramach poczerwcowych represji. Czy ludzie się nie bali?

Z jednej strony tak, ale Kościół wtedy był dla bardzo wielu środowisk naturalnym oparciem. Kardynał Wojtyła bardzo wyraźnie podczas swoich kazań, których wygłosił w czasie koronacji kilka – zarówno w Radomiu, jak i w Starej Błotnicy – upomniał się o prawa robotników, o tych wszystkich którzy byli represjonowani po czerwcu 1976 roku. Samo miano tego obrazu, czyli Matka Boża Pocieszenia, nasuwało naturalne skojarzenie, żeby represjonowanych oddać w Jej opiekę. Kard. Wojtyła stał się głównym celebransem tej uroczystości, w zastępstwie kard. Stefana Wyszyńskiego, który do Starej Błotnicy przyjechać nie mógł. To też jest symboliczny aspekt tego wydarzenia, bo to była ostatnia koronacja, której Karol Wojtyła dokonał w Polsce przed wyborem na Stolicę Piotrową.

Takie „kontrowersyjne” treści nie pojawiły się tylko ze strony kard. Wojtyły. Co także wzbudziło zainteresowanie Służby Bezpieczeństwa?

Między innymi kazanie biskupa Stanisława Sygneta, gdzie ten mówił o „niebezpiecznych wiatrach ze wschodu”. Oprócz tego Służba Bezpieczeństwa była zainteresowana tym, czy nie pojawią się podczas koronacji przedstawiciele Komitetu Obrony Robotników i represjonowanych. W dokumentach nie ma co prawda zestawień obecnych na miejscu osób represjonowanych, ale bez wątpienia 20 i 21 sierpnia w Starej Błotnicy pojawili się uczestnicy protestu. Służba Bezpieczeństwa nie wychwyciła także żadnych znanych postaci związanych z Komitetem Obrony Robotników.

Przejdźmy teraz do działań Służby Bezpieczeństwa i sprawy obiektowej o kryptonimie „K-77”. Kiedy ona się rozpoczęła, jakie miała cele, jak przebiegała?

Wszystko co się w tamtym okresie działo w sferze publicznej budziło zainteresowanie Służby Bezpieczeństwa. Podobnie było w tym przypadku. Sprawa obiektowa „K-77” służyła rozpoznaniu i opisaniu zagrożeń dla władzy ludowej, jakie mogła nieść za sobą koronacja obrazu. Taki był cel założenia sprawy prowadzonej w latach 1977-1982.

Służba Bezpieczeństwa przyglądała się kto na tę koronację zamierza przyjechać i kto przyjechał. Sprawdzano na przykład przynależność organizacyjną czy partyjną. Problemy mieli obecni tutaj członkowie PZPR. Fotografowano pielgrzymów wychodzących z radomskich kościołów. Zachował się bardzo obszerny materiał zdjęciowy i aktowy, pokazujący, jak szeroki i wielopoziomowy zakres miała inwigilacja prowadzona przez SB.

Problemy mieli więc kierowcy samochodów przyjeżdżających do Błotnicy. Zachowały się też dokumenty, z których wynika, że uniemożliwiano wypożyczanie pojazdów należących do instytucji użyteczności publicznej czy zakładów pracy. Ci którzy temu się nie podporządkowali, ponosili różnego rodzaju konsekwencje służbowe, nawet z utratą pracy włącznie.

Zwracano szczególną uwagę na udział w uroczystości osób w mundurach. A zatem wszyscy strażacy byli fotografowani jako osoby noszące czapki z godłem państwowym. A gdy zauważono wśród pielgrzymów idących przez ulicę Malczewskiego żołnierza Wojska Polskiego, starano się usilnie dociec, kim on jest. Dla niego też mogło to mieć jakieś konsekwencje. Na szczęście, chociaż jego twarz na zdjęciu jest bardzo dobrze widoczna, z zachowanych dokumentów nie wynika, że zdołano ustalić jego dane.

Dokumentowano też fotograficznie wszystkie te miejsca, gdzie pojawiało się godło państwowe. Wtedy zwracano ogromną uwagę na przykład na wywieszanie flag. Dzisiaj nikogo to nie dziwi, że obok flagi biało-czerwonej pojawia się flaga biało-niebieska, maryjna, czy biało-żółta flaga Watykanu. Wtedy trzeba było liczyć się z mandatem za wywieszanie „obcych” emblematów bez zgody władz.

Nagrywane były wszystkie kazania wygłaszane i w Starej Błotnicy, i w Radomiu. Przepisane stenogramy na bieżąco wysyłano do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie. Ze strony Służby Bezpieczeństwa pojawiły się jednak pewne niedociągnięcia, na które wskazał zastępca Komendanta Wojewódzkiego MO ds. Służby Bezpieczeństwa płk. Tadeusz Szczygieł. Sprawa została ostatecznie zamknięta i przekazana do archiwum w 1982 r.

Dlaczego tyle trwała?

Dlatego, że Służba Bezpieczeństwa podjęła także na szeroką skalę działania dezintegracyjne pod nadzorem Departamentu IV MSW. Już w nocy z 20 na 21 sierpnia wśród wiernych rozprowadzane było czasopismo „Głos wiary” wydawane przez grupę tytułującą się „Samoobroną wiary”, a w istocie przez SB. W ten sposób próbowano zasiać ferment.

Nieoczekiwanie dla Służby Bezpieczeństwa dostała ona do ręki narzędzie do swoich machinacji w postaci problemu, jakim był wygląd obrazu po renowacji. Jak wynika z relacji, to ks. Mąkosa stwierdził, że obraz po renowacji to nie jest ten sam obraz, który był wcześniej w kościele. Faktycznie, gdy porównamy wizerunek Matki Bożej sprzed i po renowacji, to widać duże różnice w wyglądzie. To spostrzeżenie SB wykorzystywała do nakręcenia spirali zamętu przez kolejne lata, do jesieni 1980 roku, czyli tak naprawdę do powstania Solidarności. Wtedy Służba Bezpieczeństwa zaczęła mieć inne problemu, niż eksploatowanie wątku związanego z obrazem.

Jak wyglądały działania dezintegracyjne?

Prowadzono wielowątkowe działania. Pod koniec sierpnia sprawa rzekomej zamiany obrazu zaczęła nabierać coraz większego rozgłosu. Wtedy w szeregach Służby Bezpieczeństwa pojawił się pomysł, żeby wykorzystać zaistniałą sytuację dla dezintegracji Kościoła, rozbijania jego spoistości i więzi między wiernymi a niższym duchowieństwem, a także między samymi księżmi – i to już w tej relacji pionowej, od wikarego i proboszcza począwszy, na prymasie i kardynałach kończąc. Próbowano nawet wykorzystać sprawę na poziomie międzynarodowym, w związku z tzw. normalizacją stosunków między PRL a Stolicą Apostolską i próbą ich nawiązania z pominięciem Episkopatu Polski.

Niedługo po koronacji powstał, z inicjatywy zastępcy naczelnika Wydziału IV SB KW MO Jana Turczynowskiego, Komitet Odzyskania Cudownego Obrazu. To była struktura, która miała jakoby stać na straży tego starego obrazu i piętnować ks. Gałana i bp. Gołębiowskiego za jego rzekomą sprzedaż. Pojawiały się różne kwoty, które mieli za ten obraz uzyskać. Kolportowano wśród parafian najróżniejsze plotki, których główną ofiarą początkowo był ks. Józef Gałan. Nagonkę przypłacił ciężkim rozstrojem nerwowym. Służbie Bezpieczeństwa udało się skłócić go z częścią społeczności lokalnej.

Takie spory starano się pogłębiać, czego najlepszym przykładem był konflikt wyznaniowy w Wierzbicy. W Starej Błotnicy próbowano także wywołać, a następnie rozgrywać konflikt między proboszczem ks. Gałanem, a wikariuszem ks. Stanisławem Kolasą. To się nie udało. Próbowano również skłócić proboszcza z bp. Gołębiowskim czy wprowadzić zamęt w samym episkopacie, np. na linii bp. Gołębiowski – kard. Wojtyła. Zachowały się takie dokumenty, które można przypisywać Służbie Bezpieczeństwa, wysyłane do kard. Wojtyły. No i jest jeszcze ten wątek międzynarodowy, czyli próby deprecjonowania wobec przedstawicieli Watykanu kard. Wyszyńskiego i bp. Gołębiowskiego. Wysyłano więc współpracowników Służby Bezpieczeństwa do arcybiskupa Luigi Poggiego, który był przedstawicielem Stolicy Apostolskiej w Warszawie, aby wmanipulować go w sprawę zamieszania z obrazem.

Jaka była w tych działaniach rola Departamentu IV?

Pracę na pierwszej linii wykonywali oczywiście funkcjonariusze z Komendy Wojewódzkiej MO w Radomiu, ale nic nie działo się bez uzgodnienia z Departamentem IV. Tutaj znaczącą rolę odegrał Waldemara Pełka, wybitny „specjalista” od dezintegracji, którego wcześniejsze dokonania doceniono przenosząc go z Wrocławia do centrali MSW. To właśnie on stał za powołaniem i działalnością wspomnianej już „Samoobrony wiary”. Na pewno jeszcze w roku 1980 był zaangażowany w działania dezintegracyjne na naszym terenie, realizowane za wiedzą i inspiracją centrali.

Jakieś słowo na zakończenie?

Podsumowując chciałbym powiedzieć, że najważniejszy był duchowy wymiar tego wydarzenia. Szczególnie ważne było ono dla tysięcy radomian, którzy doznawali już skutków represji związanych z „ukaraniem” przez władze za robotniczy protest z 25 czerwca 1976 r. Kościół w osobie przede wszystkim kardynała Wojtyły upomniał się o represjonowanych robotników z Radomia. Poza tym tak liczny udział wiernych był dla wielu z nich ważny, bo mogli się oni „policzyć”. Podobne zjawisko opisywane jest w przypadku mającej miejsce dwa lata później pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Wielu ludzi uświadomiło sobie, że nie są sami. No i w tak wielkim zbiorowisku doświadczało wzajemnej życzliwości, wsparcia, empatii, co jest przecież bezcenne dla budowania wzajemnych więzi w społeczeństwie, i w skali makro, i mikro, czyli w naszej małej ojczyźnie.

Dziękuję za rozmowę.