Na czasie O tym się mówi Okiem redakcji Publicystyka Radom i okolice Społeczeństwo Wyróżnione

Nasza mała ojczyzna. Pedagogika wstydu po radomsku

Ciągle mówię pacierz
W górę patrzę
Dzięki mama
Za historię dzięki tacie
Bardzo się z tym utożsamiam
Tak jak z moim miastem
Jak z osiedlem, kumplami i ławką nad stawem
Z tego się tak nie wyrasta

Kękę, „Zostaję”

Tożsamość lokalna stanowi fundamentalny element tkanki społecznej każdego regionu. Jest to nieodłączny aspekt naszego życia, który wpływa na poczucie więzi z miejscem, gdzie żyjemy. W obliczu procesów globalizacji i szybkiego rozwoju technologicznego, kwestia tożsamości lokalnej nabiera coraz większego znaczenia. Należy więc zadać sobie pytanie: jaka jest nasza – radomska – tożsamość? Czy przez ostatnie dekady nie doświadczaliśmy aby swoistej „pedagogiki wstydu”, z którą należy nareszcie skończyć?

Ziemia i Zmarli

Czym jest ojczyzna? Można przyjąć, że to kraj, w którym się ktoś urodził. A Ojczyzna? Doskonale ujął to Maurice Barrès, który pisał, że „Ojczyzna to Ziemia i Zmarli”.

Naturalnie przywiązujemy się tylko do ścieżek, po których chodzimy, bloków wśród których wyrastamy czy lasów, które nas otaczają. To jest właśnie nasza Ziemia – mała ojczyzna. Nasze miasto, nasza wioska, nasz region. Trudno przywiązać się tak po prostu do miejsc, których nigdy się nie widziało. Albo widziało się raz czy dwa razy w życiu. Można się zauroczyć, np. pięknymi polskimi górami, ale przecież nie staną się one po pierwszej wędrówce „częścią nas”. Oczywiście, możemy zacząć odwiedzać je regularnie – ale jakim cudem będziemy się wtedy utożsamiać z Pomorzem? Co sprawia, że ogromny (z punktu widzenia jednostki) obszar staje się Ojczyzną? Ano, Zmarli właśnie. Ci, którzy poświęcili swoje życie budowie wspólnej tożsamości. Zmarli z całego kraju – wszystkich jego ziem. Dzięki rycerzom, pisarzom, myślicielom, architektom, inżynierom, artystom i całej rzeszy innych, których wysiłki połączyły się w budowie wspólnoty ducha, możemy w miejscach oddalonych od siebie o setki kilometrów czuć się jak u siebie. Jest to jednak rzecz wtórna, wynikająca z zakorzenienia w określonej Ziemi. Niemcy odróżniają nawet słowo Vaterland, oznaczające ojczyznę w sensie bardziej politycznym od słowa Heimat odnoszącego się do rodzinnych stron, z którymi człowiek jest emocjonalnie związany.

Czy można mówić o tożsamości narodowej bez tożsamości regionalnej? Z całą pewnością tak. Tylko nie będziemy wtedy rozmawiać o pełnej tożsamości człowieka, o jej głębi, a tylko o tych jej elementach, które konstytuują naród – języku, mitach narodowych, wspólnym kanonie kultury itd. Wszyscy wiemy, że np. Armia Krajowa, Narodowe Siły Zbrojne czy Bataliony Chłopskie walczyły o wolną Polskę i za to je cenimy. Ale pełne utożsamienie z tą walką nastąpi dopiero, gdy okaże się, że uczestniczyli w niej ludzie, z którymi mamy coś więcej wspólnego niż tylko wspólny język. Gdy np. dowiemy się, że nasz dziadek był żołnierzem NSZ u „Beja”, a koleżanka szkolna babci w Szarych Szeregach prowadziła akcje dywersyjne na Wacynie… Idea narodowa ożywa wtedy w lokalnych historiach i legendach, staje się czymś bliskim, zrozumiałym.

Andrzej Trzebiński, wybitny poeta i publicysta pokolenia Kolumbów, przenikliwie zauważał konieczność walki z „człowiekiem «déraciné» (wykorzenionym – przyp. autor), z człowiekiem pozaśrodowiskowym, z całym tym dziewiętnastowiecznym nomadyzmem człowieka pozbawionego własnego miejsca w świecie”. Walkę z tożsamością rozpoczęto od wyrwania człowieka z jego Ziemi. Z tego względu twórcza zmiana w życiu społecznym powinna ten proces odwrócić.

Idea regionalizmu

W Polsce nie występuje konflikt między tożsamością narodową i regionalną. „Gdyby regionalizm nie istniał, należałoby go wymyślić, choć nie wyrasta on z jakichkolwiek spekulacji, lecz z serca. Jest autentyczny i szczery, jest – jak w przypadku Polski – pierwszym krokiem ku patriotyzmowi, ku miłości ojczyzny narodowej i naszej wspólnej narodowej kultury, której korzenie wyrastają z kultur regionalnych i której dalsze trwanie od tych kultur w dużym stopniu zależy” – przekonuje prof. Ryszard Kantor.

Oddajmy też głos Władysławowi Orkanowi: „(…) regionalizm w Polsce ma do spełnienia zadanie daleko większe niż gdzie indziej. Musi on przekonać chłopów o wartości ich kultury, tak beztroskliwie szybko zatraconej – musi wejść w dziedziny różne: oświaty, gospodarki, sztuki – musi zszarzałym już ziemiom przywrócić ich barwny wyraz – po prostu odrodzić wieś. A przez odrodzenie wsi, ziem całych, dać podwalinę gruntowną Rzeczypospolitej”. Czy nie jesteśmy dziś my wszyscy chłopami z końca XIX i początku XX wieku? Z naszą kulturą wypieraną przez kulturę globalną? Tak więc może to ponowne zakorzenienie w Ziemi jest odpowiedzią na globalizację i szansą na odrodzenie polskiej kultury? Nowej, świeżej, prawdziwie wielkiej, niosącej ludzkości wartości uniwersalne, wytworzone przez polski naród? Choć badania Oskara Kolberga są wielce interesujące, a twórczość Stanisława Wyspiańskiego, Jana Kasprowicza, Władysława Reymonta, Stefana Żeromskiego czy Józefa Chełmońskiego nieodmiennie zachwyca od ponad stu lat, to trzeba przyznać, że wszyscy wymienieni zajmowali się hołubieniem folkloru. Zwykłej ludowości. Nam potrzeba dziś czegoś innego, czegoś sięgającego znacznie dalej. Folklor nie przezwycięży destrukcyjnych sił globalizacji, dokonać tego może tylko ponowne zakorzenienie jednostki ludzkiej, którego to procesu folklor może być częścią.

Ziemia to też ludzie, którzy żyją na tym samym obszarze i współdziałają w zarządzaniu nim, wypełnianiu go treścią. Nie jacyś – z naszej perspektywy – abstrakcyjni, żyjący setki kilometrów od naszego miasta czy wioski, a konkretni, namacalni, których na co dzień mijamy na ulicy, nawet jeśli nie mówimy sobie „dzień dobry”, bo się zwyczajnie nigdy sobie nie przedstawiliśmy. Jedni wypiekają dla nas chleb, inni zajmują się naszymi dziećmi w szkole, jeszcze inni opisują wydarzenia lokalne na łamach gazet. Nie są gdzieś daleko, ale tuż obok. To wspaniałe uczucie wejść do sklepu na osiedlu i usłyszeć od ekspedientki – pani Małgosi albo Grażynki – coś w stylu: „Dzień dobry panie Stanisławie! Jak idzie robota na działeczce, obrodziły panu maliny?” Albo sobie ponarzekać z fryzjerką na proboszcza, który guzdrze się z naprawą płotu dookoła parafii. Albo obgadać z sąsiadem wypadki bieżącej polityki. To właśnie jest wspólnota lokalna, której tak często we współczesnym, nomadycznym świecie, brakuje. Budowa więzi tego typu powinna być pierwszym krokiem ponownego zakorzenienia człowieka.

Nasze miejsce na świecie

Powyższe rozważania prowadzą do prostego wniosku – warto mieć swoje miejsce na świecie, do którego się przynależy, gdzie zawsze w końcu się wraca. Niestety, tożsamość regionalna, podobnie jak tożsamości bardziej „ogólne”, może być zohydzana nam samym, jak i obcym. Pojęcie takie jak „pedagogika wstydu” jest szeroko znane i odmieniane w różnych kontekstach – szczególnie w ostatnich latach – przez wszelkie możliwe przypadki. Ale czy kiedykolwiek myśleliśmy o tym, że można je odnieść także do naszej wspólnoty lokalnej? Czy jako radomianie nie doświadczamy od wielu lat intensywnej kampanii pełnej pogardy i oszczerstw? A może to przesada? Nie sądzę…

Przypomnijmy słowa Edwarda Gierka, który dzień po ogromnym robotniczym proteście z 25 czerwca 1976 roku mówił:

„Trzeba będzie zebrać tam [na stadionie Radomiaka – przyp. autor] radomiaków i powiedzieć im, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy […]. Uważam, że im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem, tym lepiej dla sprawy. To musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle po świecie chodzą”.

Z dnia na dzień do Radomia przestały płynąć zamówienia i pieniądze. W czasie transformacji ustrojowej w mieście, którego sercem był przemysł, błyskawicznie upadły największe zakłady, gdzie zatrudnienie znajdywała ogromna liczba mieszkańców. Bieda i bezrobocie, a także wynikające z nich patologie społeczne zaczęły charakteryzować nasz region. Tutaj jak w soczewce skupiały się niemal wszystkie problemy ówczesnej Polski – zarówno te materialne, jak i niematerialne, natury tożsamościowej.

Po trzech dekadach w III RP dokonał się niesamowity postęp społeczny. Niestety, w tym wyścigu do świetlanej przyszłości niektóre regiony kraju zostały w tyle. Wielkomiejskie centra dystrybucji władzy i prestiżu długi czas nie działały zgodnie z logiką narodowego solidaryzmu i zrównoważonego rozwoju, a raczej wedle zasady „śmierć frajerom!”. Kto nie umiał zadbać o swoje, zostawał z tyłu. Ta sytuacja w połączeniu z gierkowską propagandą doprowadziła do utrwalenia negatywnego wizerunku miasta.

Pewien polityk-celebryta, którego nazwiska przez litość nie będziemy przytaczać, wypuścił w czerwcu br. na Tik-toku nagranie, gdzie mówi: „Aby 2 miliony ludzi mogło się znaleźć na lotnisku w Radomiu, to te 2 miliony ludzi musiałoby chcieć znaleźć się w Radomiu”. Podobnych wypowiedzi polityków czy dziennikarzy, przesiąkniętych poczuciem niezrozumiałej wielkomiejskiej wyższości, można byłoby przytoczyć setki. „Polska stolica patologii i najbardziej memiczne miasto w tym kraju” – brzmi opis jednego z filmów popularnego vlogera na YouTubie (żeby nie było wątpliwości – cały filmik utrzymany jest właśnie w tym duchu).

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sami radomianie w sporej części poddali się tej upokarzającej pedagogice wstydu. Szokujące są wyniki badań przeprowadzonych na potrzebę raportu „Radom Przyszłości”. Okazało się, że wśród przebadanych uczennic szkół średnich dosłownie żadna nie deklarowała chęci pozostania w tym mieście, a z ich odpowiedzi wyłania się obraz miasta obciachowego i bez perspektyw. Blisko 30% uczennic nie czuje żadnej emocjonalnej więzi z Radomiem, dla porównania wśród uczniów było to niecałe 8%. Siedem na dziesięć uczennic nie ma poczucia, że w Radomiu może rozwijać swoje zainteresowania, podczas gdy takie odczucia ma połowa uczniów. I tutaj pojawia się radomskie zaklęte koło – miasto jest „obciachowe”, bo faktem jest jego degradacja w sferach instytucjonalnej i społecznej, co jest konsekwencją m.in. postrzegania Radomia jako miasta bez perspektyw…

Podkreślmy z całą mocą – ta powszechna „beka” z Radomia nie jest czymś całkowicie niewinnym. Można się śmiać z różnych miejsc śmiać, można nawet z nich szydzić. Wolność słowa w końcu rządzi się swoimi prawami. Ale w przypadku Radomia przekroczyło to pewną racjonalną granicę, co ma swoje bardzo namacalne konsekwencje. Przecież żaden polityk nie ulokuje w mieście „patologii”, w którym nic się nie udaje, żadnej poważniejszej inwestycji – bo przecież będzie ona bez sensu, nieopłacalna i nie do obrony przed elektoratem! Przypomnijmy sobie ile jadu się wylało na radomskie lotnisko…

Jednocześnie w raporcie „Radom Przyszłości” zauważono: „Fenomenem Radomia jest silny patriotyzm lokalny, który widoczny jest nie tylko wśród radomskich liderek i liderów średniego i starszego pokolenia, ale także wśród ludzi młodych”. Szczególnie w ostatnich latach w odpowiedzi na tę pedagogikę wstydu, której jesteśmy poddawani, pojawiła się silna reakcja radomian, którzy mają dość spotykania się z pogardliwymi uśmieszkami, gdy powiedzą skąd pochodzą. Jest to zjawisko naprawdę pozytywne, bo po prostu nie mamy się czego wstydzić! Teraz trzeba solidnie zabrać się do roboty i – po prostu – uczynić naszą Ziemię lepszym miejscem na świecie.