Na czasie O tym się mówi Okiem redakcji Polityka Polska i świat Publicystyka Wyróżnione

Pogodzą nas rozbiory?

Jesteśmy świadkami postępującej polaryzacji społeczno-politycznej. Rzeczpospolita znajduje się w coraz poważniejszym kryzysie ustrojowym, podważa się podstawowe instytucje państwowe, a prawo padając ofiarą instrumentalizacji, zostało ogołocone ze swojego autorytetu, stając się narzędziem w partyjnej walce. Pogłębiające się pęknięcie pomiędzy dwoma zwaśnionymi obozami, a szerzej – problem partyjniackiej mentalności – sprawia, że Polacy coraz bardziej przypominają nie jeden naród, lecz społeczeństwo kilku wzajemnie zwalczających się politycznych plemion, nie dostrzegające wyzwań, jakie przed nim stoją. Brakuje w tym wszystkim odpowiedzialności za los Rzeczpospolitej, której suwerenność jest najbardziej zagrożona w ciągu historii całej III RP.

Ostatnie tygodnie obfitują w burzliwe wydarzenia i decyzje polityczne. Lewicowo-liberalna koalicja rządowa na czele z premierem Donaldem Tuskiem, wprowadzając swoje nowe porządki, bardzo szybko dała wszystkim do zrozumienia, że nie odbędzie się to w pobłażliwym stylu. Miesiąc po zaprzysiężeniu Rady Ministrów katalog „neo” instytucji (tj. tych, których legitymizacja jest podważana przez część środowisk politycznych i prawnych) został poszerzony. NeoTK, neosędziowie SN, do niedawna neoKRS, a w związku z przejęciem TVP w sposób rażąco naruszający prawo – również neoTVP. Znamienna jest również opinia Donalda Tuska wygłoszona w lato na temat zorganizowanego równolegle z wyborami referendum. „Uroczyście przed Wami unieważniam to referendum” – oświadczył w sierpniu były przewodniczący Rady Europejskiej.

Na uwagę zasługuje również jeden z punktów umowy koalicyjnej, w którym mowa jest o unieważnieniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 roku, stwierdzającego niezgodność aborcji eugenicznej z Konstytucją RP. Tymczasem przypomnijmy, iż według art. 190. ust. 1 ustawy zasadniczej „Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne”.

Zamiast wygaszania konfliktu, w ciągu ostatnich dni byliśmy świadkami eskalacji i pojawienia się kolejnych osi sporu. Obok głośnej awantury o zasadność aresztowania posłów PiS Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, pojawił się również konflikt o zmianę na stanowisku Prokuratora Krajowego. Opinie są podzielone w samym środowisku prawników, a co dopiero w samym społeczeństwie, jeszcze bardziej zdezorientowanym chaosem. W kontekście podziałów w środowisku prawników, pamiętajmy, że jest różnica pomiędzy opinią poszczególnego prawnika, a tym, co w rzeczywistości ma nam do przekazania poszczególna norma prawna. To samo tyczy się hierarchii formalnych źródeł prawa – niezmiennie na jego czele stoi Konstytucja RP z 1997 roku, a nie „widzimisię” któregokolwiek z polityków lub uchwały izby niższej parlamentu.

Doszliśmy do momentu, w którym nasze państwo boryka się z poważnym kryzysem ustrojowym. Prawo utraciło swój autorytet, a pod pretekstem przywracania rządów prawa i demokracji mamy w praktyce klarowny przykład instrumentalizacji prawa. Innymi słowy – prawo stało się narzędziem w bieżącej walce politycznej. Jest to faktyczny upadek praworządności.

Co gorsza – niewiele wskazuje na to, by w najbliższym czasie doszło do wypracowania kompromisu i zażegnania rzeczonego kryzysu. Jego dalsze pogłębianie jest i będzie pokłosiem postępującej polaryzacji, która będąc w interesie dwóch dominujących obozów politycznych w swej istocie ma charakter antynarodowy. Jest ona bowiem najbardziej symptomatycznym przejawem mentalności obecnej w naszym społeczeństwie, którą należy określić jako plemienną. Coraz trudniej jest mówić o wspólnocie narodowej, gdy – pomimo wspólnoty interesów, wspólnej historii, tradycji, języka, pochodzenia i kultury – na pierwszy plan wyłaniają się partyjne antagonizmy, żywo angażujące Polaków. Myślenie w kategoriach partyjniackich zastępuje spojrzenie przez pryzmat wspólnoty narodowej. Zamiast Rzeczpospolitej Polskiej mamy Polskę A i Polskę B. Oto owoce polaryzacji, niszczącej nie tylko naszą kulturę polityczną, ale również poczucie wspólnoty.

Sprawiedliwość okresu przejściowego 

W niedawnym wywiadzie w Radiu ZET obecny Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar skomentował sprawę przejęcia mediów publicznych. „Mamy sytuację, w której przywracamy tę konstytucyjność i szukamy jakiejś podstawy prawnej, żeby to zrobić” – brzmi kurozialny fragment wypowiedzi, który błyskawicznie spotkał się z lawiną krytyki. Stwierdzenie to jest jednak doskonałym punkltem wyjścia do uchwycenia niepokojącej tendencji w polskiej polityce.

Jeszcze na długo przed przejęciem władzy, ówczesna opozycja lewicowo-liberalna oraz związane z nią środowiska prawnicze i medialne mówiły wprost o potrzebie przywrócenia praworządności oraz poprawie sytuacji wymiaru sprawiedliwości. Jeszcze zanim Adam Bodnar rozpoczął sprawowanie funkcji Ministra Sprawiedliwości, były Rzecznik Praw Obywatelski pisał w artykule1 dla Gazety Wyborczej: „Wielu oczekuje, że po wyborach wygranych przez opozycję będzie możliwy powrót na ścieżkę praworządności. Dyskutuje się na temat przyszłości Trybunału Konstytucyjnego, ustroju sądów powszechnych, składu Krajowej Rady Sądownictwa czy statusu neosędziów. Rozważane są opcje czasu przejściowego (… ). To jest równie poważne wyzwanie czasu przejściowego – jakie podjąć działania, aby właśnie lukę w dostępie do prawa zasypać, a jednocześnie uzyskać akceptację społeczną dla przeprowadzanych reform?”.

Minister Bodnar w kontekście współczesnej polskiej rzeczywistości politycznej nawiązał do koncepcji sprawiedliwości tranzycyjnej, zwanej również sprawiedliwością okresu przejściowego. Jest to inderdyscyplinarna koncepcja, sięgająca nie tylko do poszczególnych gałęzi prawa, ale także do socjologii, politologii, historii czy aksjologii. Bazuje ona na głębokiej potrzebie sprawiedliwości, wiążącej się z radykalnymi zmianami ustrojowymi, które polegaja na odejściu od totalitaryzmu lub autorytaryzmu i dokonaniu przez daną wspólnotę polityczną zwrotu ku systemowi demokratycznemu. Immanentną cechą owej koncepcji jest rozliczenie z przeszłością przy zastosowaniu nadzwyczajnych środkow, w celu pociągnięcia do odpowiedzialności osób winnych poważnym naruszeniom podstawowych praw człowieka. Nie bez znaczenia jest również kwestia zrekompensowania krzywd ofiarom rozliczanego systemu politycznego. Źródeł sprawiedliwości tranzycyjnej należy doszukiwać się w procesach w Norymberze i Tokio, kiedy to po II wojnie światowej osądzono osoby odpowiedzialne za zbrodnie dokonane przez niemiecką III Rzeszę oraz Japonię.

Odwoływanie się do stosowania mechanizmów sprawiedliwości okresu przejściowego w Polsce jest jednak daleko idącym nadużyciem. Wynika to z tego, iż jest to specyficzna koncepcja, mająca swoje źródła w potrzebie rozliczenia reżimów politycznych, często odpowiedzialnych za masowe eksterminacje ludności cywilnej oraz inne rażące naruszenia praw człowieka. Przy całym szeregu zastrzeżeń do 8 lat rządów centroprawicy, absurdem byłoby stosowanie w naszym kraju analogicznych mechanizmów we wprowadzaniu nowych porządków i rozliczaniu poprzedniej władzy.

Koncepcja sprawiedliwości okresu przejściowego nie jest zagadnieniem powszechnie znanym polskiej opinii publicznej, jednakże biorąc pod uwagę obecność mechanizmów charakterystycznych dla tej koncepcji w polskiej polityce, w pełni zasadne jest uważne pochylenie się nad tym zjawiskiem. Godny polecenia w tej materii jest komentarz z lipca zeszłego roku, opublikowany na stronie Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris2.

Brakuje odpowiedzialności

Miażdżąca większość polskiej klasy politycznej nie zdaje również egzaminu z odpowiedzialności za los państwa. W ferworze politycznej walki coraz bardziej brakuje roztropnej troski o dobro wspólne. Iwan Liprandi, oficer rosyjskiego wywiadu wojskowego, znający Polaków m.in. z okresu wojen napoleońskich oraz powstania styczniowego, w swoim traktacie z 1864 roku zawarł skłaniającą do refleksji konkluzję o naszym narodzie. „Nie ma nic łatwiejszego (…) niż doprowadzenie do starcia dwóch głównych partii (…) gotowych przy sprytnym sposobie i samo przez się rozumie, połączonym z głęboką tajemnicą, wyniszczać się wzajemnie: to historia Polski wszystkich czasów” – stwierdził Rosjanin.

Istotnie, przemyślenia i doświadczenia Liprandiego są praktycznym potwierdzeniem słynnego polskiego przysłowia „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”, albo – innymi słowy – przyznają ponadczasowy charakter zasady divide et impera, polegającej na wzniecaniu wewnętrznych konfliktów wśród wrogów, aby nimi rządzić. Zdawałoby się, że zarówno przysłowie, jak i słynna łacińska paremia są funkcjonującym w obiegu publicznym truizmem, jednakże praktyka pokazuje, że jako naród polski mamy z opanowaniem tych ponadczasowych prawd głęboki problem.

Warcholstwo, anarchizacja życia publicznego, instrumentalizacja prawa oraz postępująca polaryzacja są dla Polaków trucizną nie tylko ze względu na niszczenie Rzeczpospolitej od wewnątrz. Narastający konflikt pomiędzy dwoma największymi obozami to również prezent dla obcych stolic zainteresowanych ogołoceniem państwa polskiego z suwerenności. Nie zapominajmy, że z jednej strony mamy wciąż zagrażający rosyjski imperializm, z drugiej zaś – forsowaną przez uniokratów próbę zmiany unijnych traktatów, której realizacja w praktyce będzie oznaczać uczynienie z Polski jednego z regionów unijnego państwa.

Martwiące jest, że wraz z narastającym chaosem w państwie polskim, zewnętrzne zagrożenia również przybierają na sile. Nie zapominajmy, że wojna za naszą wschodnią granicą trwa nadal, a losy wojny rosyjsko-ukraińskiej wcale nie muszą zakończyć się połamaniem zębów przez Rosję na Ukrainie. Trudna sytuacja armii ukraińskiej spowodowana topniejącym potencjałem ludnościowym, ograniczanie wsparcia przez Stany Zjednoczone, niezmiennie trwająca ofensywa najeźdźcy – to tylko przykłady pokazujące, że druzgocąca porażka Rosji nie jest czymś pewnym. Roztropność nakazuje liczyć się nam również ze scenariuszem, w którym opór Ukrainy zostanie przełamany, a rosyjska strefa wpływów rozciągnie się na całą wschodnią granicę Rzeczpospolitej.

W tym wszystkim nie zapominajmy również o próbie destabilizacji naszego państwa poprzez sztuczne wywołanie presji imigracyjnej przez reżim białoruski przy wsparciu Kremla na granicy polsko-białoruskiej w 2021 roku. Zagrożenie jest wciąż realne, co pokazują oficjalne statystyki opublikowane przez Straż Graniczną. Tylko w 2023 roku odnotowano ponad 26 tysięcy prób nielegalnego przekroczenia granicy Polski z Białorusią, zatrzymano prawie 700 organizatorów i pomocników w bezprawnym przekroczeniu granicy – wobec 240 zastosowano areszty. Ze względu na porę roku próby nielegalnego przedostania się na teren Rzeczpospolitej są ograniczone, jednakże problem jest wciąż aktualny.

Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej tym bardziej zasługuję na uwagę ze względu na to, że podczas apogeum kryzysu w 2021 roku to właśnie poszczególni parlamentarzyści obecnej koalicji rządzącej utrudniali polskim służbom obronę granic, wyraźnie działając na szkodę państwa polskiego. Wielu wciąż ma w pamięci nierozsądną postawę posła Koalicji Obywatelskiej Franciszka Sterczewskiego, uciekającego przed funkcjonariuszami Straży Granicznej z torbą reklamową, w której miały znajdywać się rzeczy dla cudzoziemców przebywających po stronie białoruskiej. Dziś opcja lewicowo-liberalna sprawuje władzę w naszym państwie, co budzi zasadną obawę o skuteczność egzekutywy w zapewnieniu wspólnocie narodowej bezpieczeństwa.

Rozbiór XXI wieku – o próbie zmiany unijnych traktatów

Nasza niepodległość jest zagrożona nie tylko ze wschodu z powodu ekspansji rosyjskiego imperializmu. Wchodzimy bowiem w decydujący etap próby centralizacji Unii Europejskiej. Wśród 267 poprawek do unijnych traktatów, zaproponowanych w raporcie przez Komisję Spraw Konstytucujnych i popartych przez Parlament Europejski, znajdziemy rozwiązania, których realizacja będzie istotnym pogłębieniem centralizacji. Znacząco wzmaciają one kompetencje Komisji Europejskiej, Rady i innych unijnych instytucji oraz pozbawiają państwa członkowskie prawa weta w większości spraw i zastąpienie go zasadą głosowania kwalifikowaną większością głosów. Liczba komisarzy miałaby zmaleć do 15, co oznacza, że nie każde państwo miałoby swojego przedstawiciela. Ponadto, Unia zwiększyłaby swoje kompetencje w zakresie polityki zdrowotnej, obronnej, klimatycznej i zagranicznej. Instytucje unijne miałyby również możliwość pośredniego wpływu na treść programu nauczania w szkołach. Mylą się jednak ci, którzy sądzą, iż uniokratom zależy na jednoczesnym wdrożeniu w życie wszystkich 267 poprawek.

Tak ogromna ilość poprawek umożliwia każdemu z państw członkowskich doprowadzenie do odrzucenia kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu propozycji zmian. W taki oto sposób zarówno Donald Tusk, jak i Giorgia Meloni oraz Wiktor Orban będą mieli szansę ogłosić się w swoich krajach jako obrońcy suwerenności – każdy będzie mógł ogłosić się zwycięzcą batalii na forum unijnym. Tymczasem wystarczy wprowadzić zaledwie kilkadziesiąt pozornie technicznych poprawek, które jako oficjalny kompromis 27 państw i tak w znacznym stopniu doprowadzą do centralizacji Unii Europejskiej.

Efektywne doprowadzenie do zmiany unijnych traktatów w polskim systemie prawnym musi się jednak na samym końcu procedury wiązać ze zgodą na ratyfikację. W Polsce ratyfikacja umowy międzynarodowej przekazującej kompetencji organizacji międzynarodowej następuje drogą decyzji Prezydenta RP po uzyskaniu zgody 2/3 Sejmu i 2/3 Senatu. Oznacza to, iż w praktyce w izbie niższej przy pełnej frekwencji za zmianami musiałoby się opowiedzieć 307 posłów, zaś w przypadku izby wyższej – 67 senatorów. Lewicowo-liberalnej koalicji rządzącej brakuje jednak wystarczającej większości w każdej z izb. Poza tym, nawet w razie zgody parlamentu Prezydent RP wciąż mógłby skorzystać z prawa weta lub zaskarżyć ją do Trybunału Konstytucyjnego, a względnie – odmówić ratyfikacji.

Realnym zagrożeniem jest jednak opcja umożliwiająca uzyskanie zgody na ratyfikację w formie referendum. Dla obecnej większości parlamentarnej byłaby to o wiele łatwiejsza ścieżka do skutecznego przeforsowania zmian. Wystarczająca byłaby aprobata większości obywateli wyrażona przez ponad 50% obywateli.

Biorąc pod uwagę lewicowo-liberalną hegemonię medialną i bezkrytyczny stosunek wobec UE znacznej części klasy politycznej, z wielkim prawdopodobieństwem czeka nas w nadchodzącej przyszłości kampania referendalna, w której siły opowiadające się za utrzymaniem suwerenności przez państwo polskie będą musiały podjąć się wytężonego wysiłku w celu skutecznego przekonania do swoich racji. Jest bowiem polską racją stanu doprowadzenie do nieprzyjęcia jakiejkolwiek propozycji zmian unijnych traktatów.

W chwili obecnej jednak zarówno centralistyczne zakusy uniokratów, jak i wciąż aktualne zagrożenie rosyjskim imperializmem wydaje się umykać uwadze Polaków – za sprawą narastającego chaosu prawnego, anarchizacji życia publicznego i postępującej polaryzacji, istnieje pilna potrzeba zażegnania poważnego kryzysu ustrojowego. Na rychłe zakończenie problemu jednak się nie zanosi, a im dalej w las, tym więcej wysiłku będzie wymagała naprawa wewnętrznej sytuacji w naszym państwie. A przecież świat się nie zatrzymał będąc pod wrażeniem wydarzeń w kraju nad Wisłą. Czy uda nam się jako Polakom obudzić w porę, czy może jednak zwaśnione partyjne plemiona pogodzą dopiero traktaty rozbiorowe XXI wieku?

Artykuł pierwotnie opublikowany na portalu Narodowcy.net.

Bartosz Florek

1https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29016180,slabsi-czy-mniej-zamozni-czesto-nie-moga-sobie-pozwolic-na.html

2https://ordoiuris.pl/komentarze/sprawiedliwosc-okresu-przejsciowego-niepokojaca-koncepcja-w-polskiej-polityce