Za nami 8. kolejka PKO BP Ekstraklasy, czyli połowa rundy jesiennej sezonu 2025/26. Radomiak przegrał na wyjeździe z Legią 4:1. Pytanie tylko – czy zasłużenie? Już tłumaczę.
Pierwsza bramka dla Legii padła, bo nikt nie upilnował Elitima. Kolumbijczyk, stojąc jakieś 35 metrów od bramki Majchrowicza, miał wokół siebie mnóstwo wolnego miejsca, jakby grał indywidualnie, a nie w sporcie drużynowym. Nic dziwnego, że ruszył z piłką aż pod nasze pole karne, po drodze ograł jednego stopera, potem drugiego i uderzył. Czy nasz bramkarz mógł zachować się lepiej? Mógł, ale nie mam do niego wielkich pretensji.
I co ciekawe, oprócz tej sytuacji Legia w pierwszej połowie nie zagroziła nam poważnie. No może jeszcze Kapustka w 10. minucie, kiedy huknął nad bramką. Wojskowi oddali tylko jeden celny strzał, który okazał się zabójczy. A my? My też mieliśmy swoje szanse. Oddaliśmy więcej celnych strzałów (Wolski i Capita) od rywala, potrafiliśmy utrzymywać się przy piłce na połowie przeciwnika i wymienialiśmy kilka jak nie kilkanaście podań w jednej akcji. Wiadomo, że ciężko prowadzić grę z taką ekipą jak Legia, ale nikt przy zdrowych zmysłach tego od nas nie oczekiwał. Zieloni mieli za zadanie bronić dostępu do swojej bramki i czekać na okazje. I to w pierwszej połowie robili, co im „jako tako” wychodziło. Schodziliśmy do szatni przegrywając, ale przecież mecz trwa dwa razy po 45 minut.
Druga połowa mogła zacząć się świetnie. W 48. minucie Vinagre sfaulował Romario w polu karnym, ale tylko Szymon Marciniak nie widział „jedenastki”. Owszem, karny to jeszcze nie gol, ale to mogła być nasza szansa na wyrównanie. I nie mówcie, że i tak skończyłoby się 4:2, bo takie boiskowe wydarzenia zmieniają rytm meczu. Inaczej się gra, gdy trzeba gonić, a inaczej, gdy można spokojnie czekać na rywala i grać z kontry, a do tego elementu gry mamy przecież kapitał ludzki.
Po nieuznaniu karnego i żółtej kartki przyszły nasze „kryminały”. Najpierw Camara, wyprowadzając piłkę z własnego pola karnego, podał ją prosto pod nogi Stojanovicia, z czego padła bramka. Chwilę później Majchrowicz minął się z piłką i napastnik Legii Rajović mógł strzelić gola jak na treningu.
Ale warto wrócić do sytuacji z Szymańskim. To właśnie on, już z żółtą kartką, przed golem na 2:0 nieprzepisowo zatrzymał Vasco Lopesa, który w pełnym biegu minął dwóch rywali. Obserwowałem Marciniaka i widziałem , że jego ręka jakby kierowała się do kieszeni, ale jak zobaczył, że to Szymański, to się rozmyślił. Gdyby zrobił to, co powinien, gralibyśmy w przewadze i kto wie, jakby się to potoczyło. Tak wiem, w tym momencie to jest gdybanie, ale to prawda jest niezaprzeczalna.
Camara w pierwszych minutach pokazywał się z dobrej strony, ale ta jedna sytuacja spowodowała, że trzeba przy jego nazwisku napisać dużego minusa. Zamiast spokojnie wybić, to oddał piłkę rywalowi. Nikt mu nie siedział na plecach, więc miał czas. Na tym poziomie takie rzeczy nie mają prawa się zdarzać.
A teraz spójrzmy w statystyki. Legia zdobyła cztery gole, ale według xG miała 2.73. W strzałach był remis (13–13), a w uderzeniach na bramkę 6–5. Czy to wygląda jak dominacja? Oczywiście, że nie.
Dlatego nie zgadzam się z tymi, którzy śmieją się z trenera, który po meczu powiedział, iż Radomiak zagrał dobry mecz. Ja też nie widziałem złej gry Zielonych. Przegraliśmy po błędach indywidualnych i po błędach sędziego, a nie dlatego, że Legia nas zmiażdżyła.
Teraz przed Radomiakiem arcyważny mecz z Piastem Gliwice. Ekipa z Górnego Śląska jako jedyna w lidze jeszcze nie wygrała, więc przyjedzie do Radomia się przełamać. A wiem, że grają naprawdę nieźle, bo oglądałem ich kilka spotkań w bieżących rozgrywkach. W sobotę przeciwko Jagiellonii grając w osłabieniu dążyli do remisu i w ostatniej minucie wyrwali punkt. I to nie był przypadek.
Dlatego w sobotę czeka nas bardzo trudne zadanie. Remis nas nie urządza, gdyż potrzebujemy zwycięstwa. Tabela się spłaszczyła, jesteśmy już na 13. miejscu z dwoma punktami przewagi nad strefą spadkową. Ale pamiętajmy, że będący pod kreską Piast i Raków mają dwa zaległe mecze, a Lechia wciąż walczy o anulowanie pięciu minusowych punktów.