„W szkołach zdecydowanie za mało uwagi poświęca się na edukację żywieniową” – mówiła Agnieszka Romanowska-Popiel, radomska dietetyczka, specjalistka w dietetyce pediatrycznej, edukatorka żywieniowa oraz autorka innowacyjnych zajęć z Sensorycznej Edukacji Żywieniowej, w rozmowie z Karoliną Kozieł. W wywiadzie poruszono kwestie zdrowia mieszkańców Radomia, świadomości żywieniowej, a także nawyków oraz problemów żywieniowych u dzieci.
Pracujesz jako dietetyk od kilku lat. Czy z perspektywy czasu możesz powiedzieć, że mieszkańcy Radomia coraz bardziej dbają o swoją sylwetkę? Czy ta świadomość dotycząca zdrowego odżywiania się zwiększa?
Teoretycznie proste pytanie, ale odpowiedź nie jest jednoznaczna. Na przestrzeni lat widzę, jak zwiększa się świadomość ludzi dotycząca zdrowego stylu życia, wpływu tego, co jemy na nasze zdrowie, samopoczucie, efektywność w szkole, w pracy. Teraz modnie jest być na diecie: bez glutenu, bez laktozy, keto czy chociażby na okienku żywieniowym. Moim zdaniem w dietetyce nie ma miejsca na modę. Każdy organizm ma inne potrzeby. Wynika to z innego zapotrzebowania energetycznego, innego stylu życia, jednostek chorobowych. Dieta a tak naprawdę zalecenia żywieniowe powinny być dobrane do potrzeb i możliwości konkretnej osoby, a nie bo sąsiadka tak je i się dobrze czuje czy koleżanka w pracy z tego zrezygnowała i schudła. Dieta to coś indywidualnego, szytego na miarę dla każdego. Z drugiej strony widać też tę część społeczeństwa, która szuka oszczędności. Tylko prawda jest taka, że na jedzeniu, oczywiście biorąc pod uwagę jego jakość, nie należy oszczędzać. Nie bez powodu jest przysłowie: nie wydasz na kucharza, to wydasz na lekarza. Prawidłowo zbilansowana dieta to profilaktyka naszego zdrowia. Jak słyszę od swoich podopiecznych, że zdrowe jedzenie jest drogie, to aż się we mnie gotuje. A tycie jest tanie? Paczka chipsów kosztuje 8 zł, żelki 6 zł, litr coli 7 zł… można tak wymieniać bez końca!
Co motywuje Twoich pacjentów do zmiany nawyków żywieniowych? Chęć posiadania szczupłej sylwetki, czyli aspekt czysto wizualny czy jednak problemy zdrowotne, które wymuszają zmianę sposobu odżywiania?
Dla wielu ludzi to problemy zdrowotne są motorem napędowym do zmian nawyków żywieniowych. Profilaktyka niestety cały czas jest niedoceniana. Skłamałabym, mówiąc, że nie ma osób pełnych determinacji do zdrowego jedzenia. Z pewnością jest więcej zwolenników profilaktyki, która nie wymaga od nas wyrzeczeń i większego zaangażowania. Np. łatwiej połknąć „cudowną” tabletkę na nawilżenie skóry niż zadbać o to, aby wypić 2 litry wody w ciągu dnia. Niby prosta rzecz, ale większość z nas wybiera drogę na skróty i idzie na łatwiznę. Jeśli chodzi o wykrzesanie motywacji wśród swoich podopiecznych, to myślę, że kluczem są realne i małe cele. Ustalamy, co chcemy osiągnąć. Jeśli podopieczny chciałby zgubić np. 15 kg., planujemy, że redukcja będzie odbywała się w tempie 2-4 kg miesięcznie. Czyli na osiągnięcie celu potrzebujemy 4-8 miesięcy. Nie zakładamy, że stanie się to w miesiąc czy dwa. Jeśli ktoś mi mówi, że redukcja 2 kg w miesiąc to bardzo mało to zawsze pytam, czy gdyby co miesiąc tył 2 kg to dużo, czy mało. Wtedy perspektywa się zmienia. Zakładamy, że 80% naszych wyborów żywieniowych ma być zgodne z planem, który ustaliliśmy natomiast 20% to samo życie, czyli święta, urodziny, spotkania ze znajomymi czy zwyczajnie nasze zachcianki. Jeżeli do zmiany nawyków żywieniowych podchodzimy w ten sposób, łatwiej jest nam po jakimś odstępstwie wrócić do planu ponieważ nie traktujemy tego jako porażki, złamania planu tylko jako rzecz naturalną. Podchodząc do sprawy 0:1, każde odstępstwo od planu budzi w nas poczucie winy, porażkę, przegraną a wtedy tracimy motywację do dalszych zmian. Ważny jest także elastyczny plan żywieniowy, a nie dieta rozpisana co do plasterka pomidora. Będąc na planie żywieniowym, uczymy się, jak prawidłowo bilansować swoje posiłki. Gdzie jest miejsce na serniczek, pizzę czy lody. Ja uważam, że wszystko jest dla ludzi tylko z umiarem i trzeba wiedzieć, kiedy i na co możemy sobie pozwolić.
Łatwiej się pracuje z kobietami czy mężczyznami? Kto ma więcej motywacji i samodyscypliny?
Zacznę może od tego, że łatwiej pracuje się z osobą, która sama chce coś zmienić i dojrzała do tej decyzji. Mąż przyprowadzony przez żonę z podejściem „dieta to babskie wymysły” nie rokuje na owocną współpracę. Zdarza się, że jeśli na pierwszej wizycie widzę, że główny/ główna zainteresowana wykazuje „nadczynność gruczołu wymykowego”, czyli jeszcze nic nie zaczęliśmy robić, a już słyszę tysiąc absurdalnych wymówek: to jest bez sensu, to nierealne. Wtedy wiem, że szkoda naszego wspólnego czasu na podejmowanie współpracy. Teraz w dobie Internetu zdarzają się też bardzo wyedukowani pacjenci. Jednak często wiedza ta opiera się na insta- newsach dietetycznych. I tutaj prym wiodą kobiety, które przychodzą po potwierdzenie, że robią dobrze, bo jej ulubioną influencerka tak mówi. Podsumowując, dobrze współpracuje mi się z każdą osobą bez względu na płeć, która sama chce zmienić swoje nawyki żywieniowe i stara się robić cokolwiek w tym kierunku. Dietetyk wyznacza drogę, motywuje, wspiera, ale ostatecznie to od podopiecznego zależy czy osiągniemy zamierzony sukces.
Jesteś także dietetykiem pediatrycznym. Czy radomskie dzieci mają problem z nadwagą, złymi nawykami żywieniowymi? Co skłania rodziców do zgłoszenia się do Ciebie?
Oj tak. Niestety, ale Radom w tej kwestii niczym nie różni się od innych miast w Polsce. Coraz częściej widzimy dzieci z nadwagą i otyłością. Gdzie jest problem? Moim zdaniem w rozwoju technologicznym, pędzie rodziców i braku czasu. Po pierwsze brak ruch, a na pewno dużo mniejszy niż kiedyś. Tutaj można by napisać wypracowanie. Począwszy od nieaktywnych form spędzania czasu przez dzieci: tablet, telefon, telewizja, PlayStation. Poprzez elektryczne hulajnogi, deskorolki czy rowery. Gdy podczas wywiadu dietetycznego pytam rodziców, jak dziecko spędza wolny czas, często słyszę np. dużo jeździ na hulajnodze, ale elektrycznej. Brak czasu to kolejny aspekt, który działa na niekorzyść zarówno naszą, jak i dziecka. Dzieci teraz mają całą masę zajęć poza lekcyjnych i o ile są to zajęcia związane ze sportem, tańcem to super. Z drugiej strony wszelkie lekcje stateczne LEGO, robotyka, języki, gra na instrumentach są ważne w kwestii rozwoju dziecka, ale w momencie, gdy takie zajęcia dziecko ma po szkole 5 dni w tygodniu, nie ma czasu na zabawę na placu zabaw, na bieganie po podwórku czy na mecz w piłkę z kolegami. Dajmy dzieciom możliwość do swobodnej zabawy na świeżym powietrzu! Brak czasu to też wróg rodziców. Nie ma czasu na wspólne posiłki, zakupy, gotowanie. Często korzystamy z gotowych dań, z żywności wysoko przewożonej, która niestety nie jest najlepszym wyborem ani pod względem kalorycznym, ani pod względem wartości odżywczych. Co skłania rodziców do wizyty u dietetyka? W 80% zalecenie specjalisty. W momencie, gdy u dziecka już są widoczne następstwa nadmiernej masy ciała. 20% to świadomi rodzice, którzy chcą, aby ich dziecko było zaopiekowane i otrzymało fachową pomoc. Ja zawsze powtarzam, że dziecko to nie jest mały dorosły. Te produkty spożywcze, które dla dorosłego są super food, dla dziecka mogą być niebezpieczne. Świetnym przykładem są tu produkty wysokobiałkowe tak bardzo teraz popularne. O ile jogurt typu skyr jest dobrym rozwiązaniem na drugie śniadanie dla osoby dorosłej o tyle dla dziecka produkt ten ma za dużą podaż białka. Dla małego dziecka jeden kubeczek takiego jogurtu pokrywa, a nawet przekracza dzienne zapotrzebowanie na białko! Pamiętajmy, że nadmiar białka może obciążyć wątrobę i nerki!
W jakim przedziale wiekowym są dzieci, z którymi pracujesz? W czym tkwi problem w zakresie odżywiania? Za dużo słodyczy, objadanie się czy może wręcz przeciwnie, są niejadkami?
W kwestii współpracy z dziećmi musimy wiedzieć, że tak naprawdę to praca z rodzicami. Ponieważ to rodzice decydują o tym, jakie produkty znajdują się w domu, to oni robią zakupy, gotują, kupują jedzenie. Pod opieką mam zarówno maluchy, które są na etapie rozszerzania diety, gdzie rodzic potrzebuje wsparcia przy wprowadzaniu kolejnych produktów, albo gdy mamy do czynienia z często występującymi alergiami pokarmowymi, przedszkolaki w neofobii pokarmowej czy z wybiórczością pokarmową poprzez dzieci z problemami z nadmierną masą ciała, dzieci w wieku szkolnym i nastolatki. Praca bezpośrednio z dzieckiem zaczyna się od wieku szkolnego, ponieważ tutaj musimy już edukować dzieci w kwestii wyborów żywieniowych, przekąsek, zakupów w szkolnym sklepiku czy automacie. Problemy jedzeniowe dzieci są bardzo różne. Od neofobii, o której wspominałaś, przez wybiórczość pokarmową czy marudne jedzenie. Moim zdaniem jednak problemem jest żywność wysoko przetworzona, przekąski i słodycze. Mówiąc żywność wysoko przetworzona mam tu na myśli nie tylko fast foody, ale też teoretycznie zwykle jedzenie, ale nie wykonane w domu a kupione jako gotowiec wzbogacone całą tablicą Mendelejewa, co nie są obojętne dla organizmu. Świetnym przykładem mogą być naleśniki z marketu czy kakao z kartonika.
Jak reagują dzieci na te zmiany nawyków żywieniowych? Jak to relacjonują rodzice?
Dzieci z którymi pracuję, można podzielić na dwie grupy. Pierwsza, która jest świadoma zmian, stara się, angażuje, nie marudzi na nowe potrawy czy zmianę przyzwyczajeń. I druga, która również nie marudzi, bo nawet nie wie, że już jest w procesie. Może to nie jest najlepsze, ale czasem z dziećmi trzeba podstępem. Prawda jest taka, że dzieci z natury są ciekawe świata. Aby w nich wzbudzić ciekawość do jedzenia, nowych smaków muszą mieć przykład od rodziców. Nie do przyjęcia jest, gdy rodzice wychodzą z założenia, że dziecko jest na diecie, ma jeść zdrowo, a pozostali domownicy mogą jeść jak dotychczas. Rodzina powinna wpierać dziecko w zmianie nawyków żywieniowych i proces ten bezwzględnie musi dotyczyć całej rodziny.
Dziecko uczy się wszystkiego, obserwując rodziców. Czy uważasz, że zmiana nawyków żywieniowych całej rodziny to klucz do sukcesu?
Przykład idzie z góry! Bez dwóch zdań. Dziecko obserwuje nas i nasze zachowania. Bez sensu jest mówienie dziecku, że warzywa są zdrowe i trzeba je jeść skoro rodzic (największy autorytet dziecka) je „niebotyczne” ilości warzyw w postaci plasterka pomidora do śniadania. Użyłam celowo określenia „niebotyczne”, bo bardzo często takie przekłamania widzę w wywiadach żywieniowych.
Prowadzisz zajęcia dla dzieci z Sensorycznej Edukacji Żywieniowej. Na czym one polegają? Jakie korzyści niosą dla najmłodszych?
Zacznijmy od wyjaśnienia znaczenia samej sensoryki. To ostatnio bardzo modne i często słyszane pojęcie. Sensoryka to możliwość rejestracji informacji ze świata zewnętrznego przez nasze narządy zmysłu, następnie ich przetwarzanie przez ośrodkowy układ nerwowy oraz ich wykorzystanie do działania. Żeby nasze dziecko prawidłowo funkcjonowało, konieczne jest właściwe funkcjonowanie każdego zmysłu. Najnowsze badania jasno pokazują, że edukacja żywieniowa oparta na doświadczeniach sensorycznych u dzieci w wieku przedszkolnymzwiększa ich gotowość do zdrowych wyborów tj. warzyw, owoców czy kasz. I właśnie na zajęciach, które prowadzę, dzieci mają możliwość poznać warzywa, owoce, kasze, makarony, nasiona czy orzechy. Poznać, to nie znaczy słuchać o tym, jak powstaje makaron, czy gdzie rośnie rzodkiewka. Na moich zajęciach poznać, to znaczy np. nakarmić kartonowego pieska różnymi kaszami, zrobić stworkowi fryzurę z marchewki, selera, fasolki szparagowej czy kalarepy, czy robić babki z marchewkowej masy plastycznej. Podczas zajęć dzieci mogą próbować tych produktów. Bardzo często dziecko, które nie lubi, bo nie lubi lub nie lubi, bo nie próbowało jakiegoś warzywa, owocu czy kaszy obserwując rówieśników uczestniczących w zajęciach, stwierdzi, że spróbuje tego kalafiora, z którego właśnie układamy wielkie drzewo. I to już jest pierwszy sukces. Można powiedzieć, że jest to nauka zdrowego odżywiania poprzez zabawę.
Ze swoimi działaniami wychodzisz poza ściany gabinetu. Edukujesz także w przedszkolach i szkołach. Powiedz coś więcej na ten temat.
Tak, to prawda. Od samego początku w mojej pracy jako dietetyk, kładę nacisk na edukację żywieniową. Teraz jako dietetyk pediatryczny postanowiłam docierać do szerszej grupy odbiorców. Uważam, że w szkołach zdecydowanie za mało poświęca się uwagi na edukację żywieniową. A przecież temat dotyczy każdego bez wyjątku! Warto już od najmłodszych lat przedstawiać dzieciom zasady prawidłowo zbilansowanego posiłku, tłumaczyć, po co ten posiłek ma być zbilansowany i co zyska nasz organizm. Samo powiedzenie, że trzeba jeść warzywa i owoce, żeby być zdrowym to za mało. Natomiast wyjaśnienie dzieciom, że nasz organizm potrzebuje różnych składników odżywczych i mineralnych, które jak puzzle układają się w jeden obrazek przedstawiający nasze zdrowie ciało, dociera do każdego. Próżno mówić dzieciom o podstawowej przemianie materii, ale gdy to samo zagadnienie zobrazujemy jako ilość paliwa, jaką potrzebuje nasz organizm na podstawowe czynności w ciągu dnia dokładnie tak samo jak auto, które chce przejechać z punktu A do punktu B, to już łatwiej zrozumieć. Trzeba jeść śniadanie. To prawda. Te słowa słyszał chyba każdy z nas. Ale dlaczego trzeba? Co wydarzy się w naszym organizmie, jeśli go nie zjemy? Z dziećmi trzeba pracować inaczej. Nie naukowo, nie sama teoria a bardziej praktyka. Dawać przykłady z życia, które można przełożyć na odżywianie. Bardzo lubię te spotkania z dziećmi i młodzieżą w szkołach. Zawsze temat pogadanki lub zajęć z Sensorycznej Edukacji Żywieniowej dostosowuję do wieku słuchaczy. Kto nie słyszał o piramidzie żywieniowej? Wszyscy. A kto miał okazję ją zbudować i przełożyć jej zawartość na zwykły obiad? Kto zna podstawowe zasady ruchu drogowego, pięknie może je przełożyć na dobór przekąsek. Są takie, które mają zielone światło i są wartościowe, są takie, na które czasem można sobie pozwolić i są takie, których absolutnie nie można jeść. Mówiąc szczerze, bardzo dobrze się czuje w tej roli. Chyba powinnam pomyśleć o etacie nauczyciela na stałe.
Twoja praca została doceniona przez pacjentów. Zajęłaś 2 miejsce w plebiscycie Mistrzowie Urody w kategorii Dietetyk Roku w województwie mazowieckim organizowanym przez Echo Dnia, Tygodnik Ostrołęcki, Polską Metropolię Warszawską i Polskę Press. To pewnie duża satysfakcja i motywacja do dalszej pracy?
Dla mnie ogromnym wyróżnieniem była sama nominacja. Do dziś nie wiem, kto zgłosił moją kandydaturę, jednak bardzo tej osobie dziękuję. Jeśli chodzi o przebieg plebiscytu, ci, którzy śledzili go na bieżąco i do końca, wiedzą, że były pewne perturbacje. Jednak ja i tak jestem dumna z drugiego miejsca. Miło było być na podium wraz z dietetykami znanymi w całej Polsce. Mnie daleko do takich zasięgów, a mimo to były osoby, które doceniły moją pracę i oddały na mnie swój głos. Jeszcze raz za wszystkie głosy dziękuję. Czy wygrana motywuje do dalszych działań? Zdecydowanie tak! Wiem, że to, co robię, jest bardzo wartościowe, że to ogromny potencjał. Innowacyjne zajęcia z Sensorycznej Edukacji Żywieniowej, które prowadzę są jedyne w Radomiu! Cieszą się sporym zainteresowaniem. Największą satysfakcję z pracy mam, gdy na koniec zajęć dzieci dopytują, kiedy będą kolejne zajęcia, albo co będziemy robić na kolejnych spotkaniach. Raz padło też: „Mamo byłoby cudownie, gdyby Pani Agnieszka z nami zamieszkała” – to bardzo miłe, ponieważ zadowolenie dzieci jest najważniejsze.