Młodzież Wszechpolska obszernie skomentowała wyniki wyborów prezydenckich w naszym mieście.
Jak informowaliśmy, w niedzielę, 21 kwietnia 2024 roku w Radomiu odbyła się druga tura wyborów samorządowych. Rywalizację o fotel prezydenta Radomia zwyciężył Radosław Witkowski, na którego, według oficjalnych danych ze wszystkich obwodowych komisji wyborczych, zagłosowało 34 567 osób. To 54,58 proc. ważnych głosów. Co ciekawe, drugi z kandydatów, Artur Standowicz zdobył więcej głosów niż zakładały sondaże exitpoll, według których powinien uzyskać 39,5 proc. Finalnie, kandydata PiS poparło 45,42 proc. uczestników głosowania.
Wyniki wyborów na swoim fanpage na Facebooku skomentowała radomska Młodzież Wszechpolska.
Poniżej przytaczamy wpis w całości.
Młodzież Wszechpolska o wynikach wyborów samorządowych
Coś jest bardzo nie tak z demokracją w naszym mieście. Ale to bardzo, bardzo nie tak.
Wygrał człowiek, który przed I turą wyborów prezydenckich bał się stanąć do jakiejkolwiek debaty. Przed II turą w celu jej uniknięcia wymyślił jakąś pseudoaferę. Piszemy tu o prawdziwej debacie, z uczestnictwem różnych mediów i przede wszystkim mieszkańców Radomia.
Czy można na serio mówić o demokracji, kiedy polityk boi się wyjść do ludzi? Boi się ich pytań?
W 2018 roku na Radosława Witkowskiego zagłosowało w II turze wyborów 47 tys. ludzi. Na jego kontrkandydata 40 tys. W tym roku Witkowski został prezydentem otrzymując w II turze… 34,5 tys. głosów. Jego kontrkandydat dostał głosów 29 tys.
Przez te 5 lat ubyło ponad 10 tys. uprawnionych do głosowania (ze 165 tys. do 153 tys.). Liczba aktywnych wyborców zmniejszyła się jednak znacznie bardziej.
Jak na dłoni widać, że coś cholernie jest tutaj nie w porządku.
Władzy do trwania wystarczy odpowiedni rozdział stanowisk czy kontraktów miejskich. Liczbę osób będących bezpośrednimi lub pośrednimi beneficjentami obecnego układu spokojnie można szacować na tyle, ile wystarczyło do osiągnięcia przewagi wyborczej. To są m.in. zarządzający miejskimi spółkami, ich rodziny czy znajomi prowadzący różnorodne biznesy, którzy mogą zarobić przez odpowiednie zlecenia – przypomnijmy tylko aferę Biesiadeckiej, której firma miała wygrać ustawiony przetarg na świadczenie usług dla Radomskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, a w którą miał być także zaangażowany poseł Frysztak (ale tego się nie dowiemy, bo posła chroni immunitet, a poza tym obecna władza kontrolująca prokuraturę raczej nie będzie miała woli, żeby się tym zająć ; więcej na temat afery: https://dorzeczy.pl/…/afera-z-biesiadecka-i-frysztakiem…).
A przytłaczająca większość radomian ma to wszystko głęboko w nosie i stara się po prostu żyć tak, żeby władza im za bardzo nie przeszkadzała. Nikt nie dba o ich interesy, więc starają się je samodzielnie jak najlepiej zabezpieczyć i nie czują potrzeby uczestniczenia w systemie, który wielokrotnie udowodnił, że nie liczy się w nim „szary człowiek”.
To wszystko wypacza zasadniczą treść demokracji, definiowaną przez Rousseau jako tożsamość rządzących z rządzonymi. Cierpi na tym rzeczpospolita (rzecz wspólna), która zadłużana jest coraz bardziej czy nie cieszy się zbyt wysokim poziomem usług publicznych. Wyraźnie widać tę systemową patologię – żyjemy w złudzeniu demokracji, w której wszyscy obywatele mają współdecydować o przyszłości swojej wspólnoty, a w praktyce robi to tylko niewielka ich część, która korzysta na danym układzie sił. W tym wszystkim brak poczucia myślenia o pomyślności wspólnoty jako całości (co obserwujemy też każdego dnia na szczeblu krajowym).
We współczesnym demoliberalizmie obywatele nie są „reprezentowani” przez swoich przedstawicieli. Jest to raczej system, w którym jednostki i grupy zainteresowane zdobyciem władzy konkurują o przyzwolenie na realizację własnych celów, zasadniczo wyłączając w ten sposób z aktywnego uczestnictwa w systemie większość obywateli. Mamy do czynienia z rozgrywką o władzę pomiędzy członkami tzw. elity oraz pomiędzy tzw. elitą a „masami”, gdzie jednak inicjatywa i możliwości spoczywają w rękach tzw. elit.
Demoliberalizm w nieuchronny sposób dąży więc do powstania pewnego rodzaju oligarchii, czyli rządów uprzywilejowanych – przy czym nie chodzi tylko o uprzywilejowanie materialne, ale również symboliczne. Kiedy frustracja ludzi wobec panującej niesprawiedliwości przekracza punkt krytyczny, system demoliberalny oferuje wbudowany zawór bezpieczeństwa, dzięki któremu złość wynikająca z braku wpływu na sytuację w państwie znajduje ujście – wybory. Plebiscyt wymiany polityków zapewnia na pewien czas satysfakcję. Teoretycznie doprowadzić to powinno do zmiany i praktycznej realizacji zasady reprezentacji. Jednak wkrada się tutaj element szczególnie dzisiaj – w dobie internetu i mediów społecznościowych – destrukcyjny, a mianowicie marketing polityczny. Polityka staje się procesem podobnym do tego, który zachodzi w utowarowionej gospodarce kapitalistycznej. Polityk jest towarem, który dana partia i stojące za nią grupy interesu, próbują sprzedać za pośrednictwem medialnych sieci dystrybucji. W przypadku nieudanego zakupu (wyboru) pozostaje „proste” rozwiązanie, które w istocie umacnia ten patologiczny system – ponowne zakupy lub ponowne wybory. Prowadzi do apatii dużej części społeczeństwa, której szkoda na to wszystko czasu.
Aby temu zaradzić potrzeba silnego i niezależnego społeczeństwa obywatelskiego. Podstawową cechą społeczeństwa obywatelskiego jest świadomość jego członków nt. potrzeb wspólnoty oraz dążenie do ich zaspokajania, czyli zainteresowanie sprawami społeczeństwa oraz poczucie odpowiedzialności za jego dobro. Społeczeństwo takie charakteryzuje się aktywnością i zdolnością do samoorganizacji oraz określania i osiągania wyznaczonych celów bez impulsu ze strony władzy państwowej.
Naszym celem nie jest politykowanie, a budowa właśnie takie silnego społeczeństwa obywatelskiego. Jako Młodzież Wszechpolska dążymy do ponownej demokratyzacji społeczeństwa. Przez generalnie relatywnie niską frekwencję we wszystkich wyborach w III RP (oprócz tych ostatnich do parlamentu, którym towarzyszyła zmasowana akcja propagandowa) doskonale widać, że obecne „spory” polityczne w istocie nie odzwierciedlają żywotnych potrzeb większość społeczeństwa. Dziś służą one jako narzędzie do defragmentaryzacji narodu i utrzymania go w stanie niebytu. Obserwujemy to też na naszym lokalnym podwórku. Po co mówić o stanie finansów publicznych jak prezydent ogłosi program in vitro (który w gruncie rzeczy wcale nie cieszy się zbyt wielką popularnością)? Kolejne spory w łonie społeczeństwa odciągają jego uwagę od uprzywilejowanej pozycji tzw. elity, dlatego ta te spory kreuje, inicjuje i podsyca.
W takiej sytuacji ludzie zaczynają przyjmować „świadomość fałszywą”, za sprawą której poszczególne jednostki zaczynają utożsamiać się z – w gruncie rzeczy z jej punktu widzenia abstrakcyjnymi – tożsamościami. Jako przykład podajmy figurę starszej kobiety, która zamiast opieki nad wnukami (jej dzieci nie posiadają potomstwa lub mieszkają daleko) lub włączenia się w społeczne czy polityczne aktywności na rzecz poprawy funkcjonowania służby zdrowia (co jest w jej żywotnym interesie), będzie „na noże” walczyć o dostępność aborcji lub związków partnerskich.
My dążymy do przełamania tych antagonizmów i przywrócenia najbardziej aktualnej linii podziału – między normalnymi ludźmi a oderwanymi od niego tzw. elitami. W naszym interesie przełamanie dominacji kleptokratycznej oligarchii i ponowna, realna demokratyzacja naszego społeczeństwa, a także przywrócenie pojęcia dobra wspólnego do obiegu.
Rzeczpospolita to zbyt wielka rzecz, żeby pozwolić ją tak po prostu zostawić na żer tym wszystkim politykierom.