Wywiad z Ireną Wnukowską, córką Alfreda Wnukowskiego. Rozmawiał Adam Szabelak.
Zdjęcie tytułowe: Irena Wnukowska wraz z mężem.
Adam Szabelak: Czy mogłaby Pani opowiedzieć o sobie?
Irena Wnukowska: Urodziłam się 19 kwietnia 1946 roku. Byłam wychowana w rodzinie mamy mojego taty Stefanii (w panieństwie Uszacka), która wywiozła mnie z Polski w 1948 roku do Omska (byłe ZSRR). Od dzieciństwa wiedziałem o tragedii, która spotkała moich rodziców. Oczywiście wszystko było dozowane w miarę jak dorastałam. Na początku lat 50. przenieśliśmy się z Syberii do Wilna, gdzie chodziłam do szkoły i mieszkałam do 21 roku życia. Następnie przez 5 lat studiowałam w Instytucie Pedagogicznym im. Hercena w Leningradzie, a od 1972 do 2011 mieszkałam z rodziną w Moskwie. Później przypadkiem trafiliśmy do Grodna – polubiliśmy to miasto z jego historią i urokiem, tutaj dowiedziałam się o wielu polskich wydarzeniach historycznych, które wpłynęły na losy całego narodu i ówczesną geopolitykę. Co robiłam w życiu? Pracowałam i wychowywałam troje dzieci z mężem, z którym jesteśmy razem od 51 lat.
Jak wspomina Pani swoich rodziców?
W tragicznych latach wojennych mój ojciec Alfred Wnukowski zaprezentował się jako prawdziwy bohater, wspaniałomyślny oficer oraz człowiek odważny o mocnym duchu, który w tych okrutnych warunkach nie utracił swych wartości moralnych. W drodze od Syberii do Berlina zawsze pozostawał gorliwym patriotą swej historycznej ojczyzny – Polski. Było to zupełnie naturalnie i logiczne, ponieważ od dzieciństwa był wychowywany przez swoich krewnych w miłości do dalekiej ojczyzny. Jego dziadkowie ze strony matki zostali podczas represji po upadku powstania styczniowego wysłani nad Bajkał na Syberii. Moi rodzice poznali się 14 listopada 1944 roku, co wynika z wpisu w pamiętniku mojego ojca. W jakich okolicznościach nie wiem. Z oczywistych powodów w mojej świadomości ukształtował się kult ojca oraz tkliwa pamięć o nim i mamie, która zginęła wraz z nim. Z biegiem czasu ujawniały się pewne nowe szczegóły dotyczące ich tragicznej śmierci. Jeździłam do Polski i kontaktowałam się ze świadkami tego zdarzenia, otrzymywałam książki, w których pisano o ojcu. W naszym archiwum rodzinnym znajduje się wiele gazet, zdjęć oraz dokumentów dotyczących jego służby wojskowej. Jednak najważniejszy jest jego pamiętnik, który ojciec prowadził w ciągu całej wojny. Przechowujemy też odznaczenia, niestety jednak nie wszystkie udało się nam odnaleźć.
Co wie Pani o zasadzce, w której zginęli Alfred i Irena Wnukowscy? Jaki jest Pani obraz tamtych zdarzeń? Wygląda na to, że do dziś niektórzy ludzie Panią „uśmiercają” twierdząc, że Irena Wnukowska w momencie śmierci była w 6 miesiącu ciąży…
Wielokrotnie przebywałam w Polsce na zaproszenie urzędników związanych ze służbą mojego ojca lub znających go osobiście, byłam w miejscu jego śmierci i znam, mam nadzieję, wszystkie szczegóły tych wydarzeń. Patrzę na nie przez pryzmat wojny, zawsze potwornej i okrutnej. Kiedy straciłam rodziców miałam 3 miesiące. Dlatego po prostu absurdalne jest twierdzenie czegoś innego. Jest taki wspaniały wiersz Roberta Krynickiego: „Język, to dzikie mięso, które rośnie w ranie,w otwartej ranie ust, żywiących się skłamaną prawdą”.
Co myśli Pani o ppor. Tadeuszu Zielińskim, odpowiedzialnym za śmierć Alfreda Wnukowskiego?
Jeśli chodzi o Tadeusza Zielińskiego ps. „Igła”… Nigdy nie zaprzątał moich myśli, z wyjątkiem jednej rzeczy – Polak zabił Polaka. Dopuszczam jego analfabetyzm i ignorancję, z której rządzący zawsze gotowi są skorzystać, oni płacą krwią ludzi, przede wszystkim za utrzymanie władzy. Ludzie zasługują na pokój, miłość i dobrobyt, a dzieci nie powinny pozostać sierotami.
Czy chciałaby Pani o czymś jeszcze powiedzieć?
Chciałabym podkreślić, że pozostaję wierna mojej ojczyźnie, kocham ją całym sercem, szanuję i przestrzegam tradycji narodu polskiego oraz wyznaję katolicyzm. Mam polski paszport i swobodnie podróżowałam do Polski. Jeden z moich synów, Roman, obecnie mieszka we Wrocławiu. Daje mu to możliwość opieki nad grobem Alfreda i Ireny Wnukowskich w Rzeszowie. W ten sposób czcimy nie tylko pamięć swoich bliskich, ale także okazujemy uczucia patriotyczne dla naszej ojczyzny. Chciałabym dowiedzieć się także kiedyś o losach Edmunda Kopija. Na podstawie notatek z pamiętnika ojca można wyciągnąć wniosek, że wziął go do siebie. Oto co pisze: „Wziąłem do swego batalionu 12-letniego chłopca, którego matkę zabili Niemcy, a jego ojciec to szef szóstej kampanii. Szkoda mi go. Nie ma gdzie mieszkać. Drogę znosi ciężko. Nazywa się Kopij Edmund”. Niestety nigdy z tym człowiekiem nie miałam do czynienia i nic o nim nie wiem.
Dziękuję za rozmowę.
Rocznica zasadzki w lesie skaryszewskim i mity dotyczące akcji „Igły”